środa, 18 lutego 2015

Don't tease me - rozdział III


          Przepraszam. Rozdział krótki, zdecydowanie za krótki, miało tu się wydarzyć zdecydowanie więcej, ale można powiedzieć że III i IV rozdział są tak naprawdę jednym. Nie chciałam przedłużać, i tak wystarczająco się naczekaliście, więc wstawiam to co napisałam.
          W następnym rozdziale zacznie się wreszcie coś dziać, tak sądzę. 
          Weny dalej nie ma. Uciekła razem z chęcią do życia. Zapewne jak ogarnę parę rzeczy to będę pisać więcej i częściej, ale teraz po prostu nie daję rady. Wybaczcie.
          Wiem, że jestem beznadziejna.



_______________________






          Zdecydowanie nadawał się do roli krzaka, przynajmniej we własnym mniemaniu. W końcu tak robili w filmach! Idealnie zaadaptował wszelkie techniki tam obecne. W końcu któż mógłby się zorientować, że chłopak z gazetą, ciemnymi okularami i czapką, podążający krok w krok za jedną konkretną osobą, nie jest przypadkowym przechodniem? Rozrzucanie dziesiątki razy całej zawartości torby przed owym człowiekiem też nikomu nie mogło wydać się podejrzane. W tym momencie też z pewnością nikt nie mógł zauważyć biegającego od krzaka do krzaka, dość nieudolnie kryjącego się za nimi chudzielca. Przecież był profesjonalnym szpiegiem!
          Odgarnął gałęzie, z uwielbieniem wpatrując się w swój cel, który aktualnie siedział na ławce z słuchawkami na uszach, wesoło pogwizdując. Z jego twarzy nie schodził uśmiech, w końcu nie było powodu się smucić, świat jest taki piękny! Pogoda wciąż była na tyle dobra, że można było spędzać popołudnie w parku, czekając na Kyuhyuna wracającego z dziekanatu, słuchać jakiś piosenek Crayon Pop, czy jak im tam było, i odrobinę jedynie śmiać się z ukrytego za żywopłotem nastolatka (przynajmniej na taki wiek wyglądał). Nie miał pojęcia, dlaczego tamten go śledził, ale było to raczej śmieszne, niż w jakikolwiek sposób niekomfortowe. Taemin, bo w końcu tak, jak się niedawno dowiedział, się nazywał, od jakiś dwóch tygodni pojawiał się regularnie w otoczeniu Minho, dość niezdarnie udając że wcale nie ma go tam, gdzie jest. Większość osób byłaby jakkolwiek zaniepokojona takim stanem rzeczy, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że prześladowcą była osoba tej samej płci (chociaż jeśli chodzi o Taemina nigdy nic nie było wiadomo), więc nie można było tego podpiąć pod zauroczenie (a jeśli tak, byłoby to nawet bardziej przerażające). Choi jednak nie wierzył, że fajtłapowaty rudzielec mógłby mieć jakieś nieczyste myśli (o, jakby się zdziwił!) i zastanawiał się raczej, kiedy tamten przestanie się ukrywać i wyjdzie z propozycją znajomości. Szczególnie, że teraz wydawało się to kwestią kilku chwil, skoro zaraz miał być tam Cho, obecnie mieszkający z uroczym (tfu!) szpiegiem.
          Krzak kolejny raz się poruszył, a znad niego wychynęła karmelowa czupryna wraz ze schowanymi pod nią błyszczącymi oczami. Ich posiadacz najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że jego kryjówka została dawno temu odkryta, a już na pewno nie zamierzał jej opuszczać, bo miał stąd perfekcyjny widok na bruneta, właśnie komuś machającego. Chwilę, komu? 
           Zapominając o wszelkiej ostrożności, wychylił się jeszcze bardziej i dojrzał, idącego z rękami w kieszeniach czarnej bluzy i kapturem zakrywającym pół twarzy, zdecydowanie znajomego szatyna.
          - Hej, Kyuhyun-ah, heej!
          Chyba każdy by się zdziwił, widząc ledwo poznanego człowieka, krzyczącego i wściekle machającego zza jakichś zielsk. Och, wygląda na to, że jednak nie każdy. Ale już chyba wiemy, że Kyuhyun jest cholernym wyjątkiem od wszelkich reguł zdrowego rozsądku i tym podobnych, co potwierdził, najzwyczajniej w świecie odmachując mu krótko i nie zwracając na niego dłużej uwagi, podszedł do Minho.
          Chwilę zajęło Taeminowi skojarzenie kilku faktów, a kiedy do niego to dotarło, aż się zachłysnął. Czyli że... jego piękny, cudowny, przewspaniały, idealny BÓG zna się z jego obecnym współlokatorem? To cudownie! 
          Pomińmy sam fakt mało zgrabnego przeskoczenia (a raczej przetaranowania) żywopłotu, bo naszemu szpiegowi zanadto się spieszyło, żeby jak człowiek obejść krzaki, i przejdźmy do jakże uroczej scenki opierającej się na słowotoku wyżej wspomnianego, kierowanego do niepewnie uśmiechającego się Choi, oraz wyraźnym załamaniu psychicznym Kyuhyuna, który stał z boku i tylko podpierał czoło ręką.
          - ...i coś mi mówi, że teraz jesteśmy na siebie skazani, kto by pomyślał, och, pewnie chciałbyś odwiedzić swojego przyjaciela, przychodź do nas kiedy tylko chcesz, nie krępuj się, możesz nocować, o, rozważałeś może zamieszkanie u nas? Jestem pewien że hyung by się zgodził, jeśli tylko byś go czymś przekupił, o, może mógłbyś zastąpić nam ogrodnika, znasz się na drzewkach? Bo...
          - Emm... Taemin, nie miej mi tego za złe, ale to raczej... niemożliwe - brunet przerwał nieśmiało, wyglądając na dość skonfundowanego. Emocji Lee to nie ostudziło.
          - No trudno, ale przychodź do nas chociaż codziennie! O, teraz możemy pojechać prosto do domu, Heenim miał dzisiaj zamówić ośmiornice na ostro, pycha! O, pograjmy też w coś! Mam super gry na playstation! 


~*~


          - Punkt pierwszy: pracodawca w ramach wynagrodzenia zapewnia pracownikowi zakwaterowanie i wyżywienie. Punkt drugi: ...słuchasz mnie w ogóle?
          Rany Boskie, ten dzieciak nigdy nie da mu spokoju. Odwrócił wzrok od ekranu i spojrzał na Kyuhyuna stojącego na środku salonu, czytającego coś z kartki. Nadal nie odpuścił sobie tej umowy czy co? A, tak, to o tym marudził odkąd wrócił z uczelni. Widok był dość zabawny, bo zmywając podłogi, wycierając kurze czy układając książki w biblioteczce, co chwila rzucał spod przydługiej grzywki nienawistne spojrzenia w stronę Heechula, którego jedyną reakcją na to były dość zabawne dźwięki, brzmiące jak z trudem hamowane wybuchy śmiechu. Dzieciakowi też najwyraźniej wydawało się, że zdziała coś jakimiś bełkotliwymi docinkami, w rodzaju "kompleks księcia jak się patrzy", "nadęty burżuj se lokaja znalazł". Niedoczekanie. Westchnął, wstał z fotela, nie wyłączając telewizora, przeszedł obok studenta nie racząc go nawet spojrzeniem i skierował swoje kroki na górę.
          Uhh. Co za ćwierćinteligent, półgłówek, jak myśli że może sobie pomiatać każdym to się grubo myli! Szatyn natychmiast podążył za starszym, klnąc pod nosem. Oho, idzie do swojego pokoju! Perfekcyjnie, tam mu już się nie wywinie. W ostatnim momencie włożył stopę między drzwi a próg, uniemożliwiając Heechulowi ich zamknięcie. Przez parę chwil mierzyli się wzrokiem, Kim chłodnym, niewyrażającym żadnych emocji, Cho przenikliwym i ukazującym zdenerwowanie. W końcu businessman westchnął.
          - Punkt drugi: pracownik ma całkowity, dożywotni zakaz wchodzenia do pokoju pracodawcy, od tego prawa nie ma wyjątków ani odstępstw. - Wypchnął stopę Kyuhyuna i zatrzasnął drzwi.


 ~*~


          Nareszcie. Pierwsza chwila od wystarczająco dawna, w której nie było nikogo wokół niego. Nareszcie żadnych zadufanych w sobie Heechulów czy innych rozpieszczonych Taeminów. Właściwie, to po zastanowieniu ten stan rzeczy miał swoje plusy, na przykład w postaci wielu cichych uliczek, po których o tej godzinie nikt nie chodził, więc Kyuhyun mógł w spokoju celebrować swoją aspołeczność niechęć do głupich ludzi. Na dzisiaj w sumie zrobił już wszystko co miał zrobić, łącznie z dobiciem targu o umowę. Co prawda kilka podpunktów go nie bardzo satysfakcjonowało, na przykład ten z wypełnianiem jakichś papierów i druczków (już wolał chodzić po zakupy, serio), ale odwożenie rano na uniwersytet było wystarczającym pocieszeniem. Tylko parę razy mu przeszło przez myśl, że miał narzucać swoje warunki, a nie perswadować, a i tak szybko zagłuszał to głos non stop mówiący "poza tym domem nie masz gdzie mieszkać". Pieprzony szmal. Pieprzony płaszcz. Pieprzone kakao. I pieprzony Heechul.
           Wyjął z kieszeni odtwarzacz mp3, który pożyczył mu Taemin, mówiąc, że nie słuchanie muzyki jest bardzo nie na czasie. W sumie, to ten dzieciak, z wszystkimi swoimi dziwactwami i naiwnością, był całkiem w porządku. Kyuhyun włożył słuchawki do uszu i wybrał jakąś pierwszą z brzegu piosenkę; jeśli wierzyć nazwie wyświetlonej na ekranie, było to "Raining spell for love" zespołu Super Junior. Super Junior... skądś kojarzył tą nazwę... No tak! To ci od tego śmiesznego "Sorry Sorry". Pogratulował sobie w myśli, że nie był może aż takim ignorantem muzycznym. 
          ...Okej, był. Ale miał usprawiedliwienie! Jak miał słuchać muzyki bez odtwarzacza? A wyjce, których słuchał Minho, raniły go w uszy, więc żył przez te dwadzieścia cztery lata mając do czynienia z muzyką tylko w centrach handlowych, w których puszczali przez głośniki zwykle jakieś Girls Generation czy inne piszczące lasie.
          Po parudziesięciu metrach musiał przyznać, że piosenka mu się podobała. Na tyle, żeby puścić ją jeszcze raz. I jeszcze raz. I kolejny.
          Aż w końcu nastąpiło najgorsze... Jeśli kiedyś spotkacie Kyuhyuna, nigdy, ale to NIGDY nie wspominajcie że to przeczytaliście. On woli trwać w świecie, w którym to się nie wydarzyło, to była tylko iluzja, fatamorgana... ale słychać było naprawdę. Kyuhyun zaczął nucić. Na ulicy. Nie, nie nucić. Śpiewać. No, wybaczcie mu, kiedy ma się słuchawki na uszach nie kontroluje się głośności! 
          Co gorsza, zza zakrętu wyszła jakaś pani, a Cho zauważył ją dopiero po paru metrach. Do listy "pieprzone..." można teraz dodać Super Junior. Zdecydowanie. Pieprzone Super Junior. To oni doprowadzili biednego studenta do tego, że w panice wyjął słuchawki z uszu i z pewnością zawróciłby i uciekł, gdyby nie nagły napływ wspomnień.
          Znał tę osobę.
         
           



niedziela, 15 lutego 2015

Seseragi

         
          Nie umiem pisać angstów. Serioserioserioserioserio. Możecie mnie zabić, porąbać siekierą i zakopać w lesie, bylebym już nigdy nie brała się za angsta. Pewnie się na mnie zawiedziecie. 
          Strasznie ciężko mi się to pisało, z wielu powodów. Miałam wiele ambicji co to tego, co wyszło... sami widzicie. Mam problem z przedstawieniem za pomocą słów czegoś takiego.
          Nie wiem w ogóle, czy można to nazwać angstem. Podejrzewam, że w nikim nie wzbudzi to żadnych głębszych uczuć. 
          Przepraszam za to byleco. Już nie będę się brała za angsty, jak widać nie są one mi pisane.
          Dedykacja... dedykuję to sobie.

          Cały shot jest inspirowany teledyskiem zespołu Adams - Seseragi (stąd tytuł). Polecam obejrzeć przed przeczytaniem.




_______________________



typ: one shot
gatunek: miał być angst...
paring: YeWook
ostrzeżenia: obawiam się że może się tego nie dać czytać
rating: PG-13





          Usiadłem na dnie wanny i puściłem delikatny strumień chłodnej wody. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wbiły się w drgającą ciecz i rozbiły, tworząc na kafelkach niewyraźną tęczę, tak jak teraz ja jestem rozbity. To musiało trwać jak najdłużej. Tylko na to zasługiwałem.
          Wraz z wodą napłynęły wspomnienia, tym razem jednak ich nie odpędzałem. Pozwoliłem sobie nimi nasiąknąć, tak jak moje ubrania nasiąkły wilgocią. Dlaczego jednak pamiętałem przede wszystkim przykre sytuacje?
          Szum fal, które gdzieś w oddali uderzały o strome, szare klify, był zagłuszany przez uderzanie mojego serca. Blask rdzawego zachodu, rozlewającego się po bezmiernej toni oceanu i mieszającego się ze spienionymi grzywami, był zupełnie niezauważalny przy blasku twoich ciemnych oczu. Absolutnie wszystko było przyćmiewane, nie zauważałem niczego poza tobą i chłonąłem tę chwilę, nieliczną chwilę kiedy byliśmy sami, nareszcie nie otaczani przez innych ludzi, szczególnie takich jak ten... Choi, ten wysoki kretyn, którego wszyscy uwielbiali, łącznie z tobą, bo wszystkich raczył tym swoim sztucznym uśmiechem i beznadziejnie miłym tonem. Ale tu go nie było. Nareszcie.
          - Jongwoonnie! - Nabrałem wody w dłonie i ochlapałem cię, śmiejąc się i oczekując rewanżu. Jednak reakcja była zgoła inna.
          - Pogrzało cię?! Co ci odwala?
          Opadły mi ręce i zamilkłem, wyraźnie gasnąc, jak słońce gasło teraz, jakby tonąc w głębinach fal. Ale przecież zawsze tak było. Wszystko, co robiłem, było durne i beznadziejne, prawda? Ja byłem beznadziejny? 

          Wanna się powoli napełniała, a mnie zaczynało być zimno. 
          Zimno...?
          Stacja kolejowa przy campusie była niemal pusta, bo skończyliśmy zajęcia wcześniej. Napadało dość dużo śniegu, i może nawet zachwycalibyśmy się krajobrazem świata otulonego białą płachtą, gdybyśmy nie byli zajęci narzekaniem na zbyt niską temperaturę.
          Gdy zobaczyłem idącego w naszą stronę Shindonga, zmarkotniałem. Nie żebym coś konkretniejszego do niego miał, po prostu ani trochę nie cieszyło mnie jego towarzystwo.
          - Hej, Shinie! - Twój głos był zdecydowanie zbyt miły, jak na mój gust. Kiedy zwracałeś się do mnie, twój ton brzmiał bardziej... oschle?
          - Siema - wydusiłem, siląc się na uprzejmy ton. Na uśmiech się nie zdobyłem, widząc, jak radośnie go witasz. A nasze powitania? Całkowicie odarte z wszelkich uczuć, bezbarwne "hej, co tam?". 
          Moment, w którym uwiesiłeś się na jego ramieniu przelał szalę goryczy. Zrobiło mi się niedobrze. Mi nigdy tak nie robiłeś. W czym on był ode mnie lepszy? I kim, do cholery, byłem dla ciebie?

          Woda sięgała mi bioder.
          - Więc uważasz, że jesteś w klatce swojego własnego myślenia? Że mimo, że ledwo żyjesz, nie możesz, albo raczej nie chcesz, zostawić tego rozdziału za sobą?
          Skinąłem głową, patrząc spod grzywki na Jungsoo.
          - A teraz ci powiem, jak to naprawdę z wami jest. Nikt inny, tylko on zbudował sobie klatkę z drutu kolczastego. Wpuścił się do siebie, a ty czułeś się szczęśliwy jak nigdy, bo poczułeś się wreszcie doceniony. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce on zaczął podstępem wypraszać cię ze środka, jednocześnie wzbudzając w tobie poczucie winy. W końcu zamknął klatkę na stałe, ale ty, nie chcąc go stracić za wszelką cenę, starasz się dotknąć go przez kraty, a przy każdej próbie drut kolczasty wrzyna ci się w skórę, raniąc dotkliwie. Bo wiesz, lepiej nigdy czegoś nie mieć, niż to stracić.
          Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, słuchając miarowego tykania zegara, aż w końcu szepnąłem łamiącym się głosem.
          - To... przez coś, co powiedziałem, czy po prostu moja osobowość?*

          Karmazynowy to ładny kolor. Nic dziwnego, że go lubisz. Miałeś wiele oprawek w tym kolorze. Chociaż nigdy nie rozumiałem twojego uwielbienia do ciemnych okularów, miałeś zbyt piękne oczy, żeby je ukrywać.
          Odłożyłem mały, zdobiony scyzoryk na półkę obok wanny. Trochę ciężko było mi się teraz skupić, miałem wrażenie, że wraz z burgundowymi strugami rozpuszczają się w wodzie moje wspomnienia, wszystkie, poza tymi związanymi z tobą.
          Teraz woda też była karmazynowa.

          Niezliczony raz szedłem przez pełną ludzi galerię handlową, rozświetloną tysiącami trywialnych szyldów reklamowych, tworzących niemal mdlącą mieszankę. Mijałem setki par i przyjaciół, którzy wybrali się na weekend coś zjeść, czy po prostu się spotkać, bo do cholery chcą zobaczyć, usłyszeć drugą osobę, chcą z nią pobyć.
          Szedłem sam.
          Nie byłem warty nawet tego, żeby gdzieś ze mną pójść. 
          Nie szanowałeś mnie. Bo po co? I tak byłem na każde twoje zawołanie, na każdy gest. Wytresowałeś sobie mnie jak kundla, którego w każdej chwili można wyrzucić, jak śmiecia. Robiłeś co chcesz a ja musiałem się do tego dopasować. Jeśli tego nie robiłem, ty znikałeś natychmiast, jakbyś tylko na to czekał. Nie miałem już siły nawet płakać, jakbym był pusty w środku. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem na miejsca, w których bywaliśmy razem i nie odczuwałem nic. Wszystkie łzy już wypłynęły, żłobiąc jątrzącą się ranę, złość dawno uleciała, pozostała niemożność zrobienia niczego ponad niemal czystko fizjologiczne egzystowanie. Już nie byłem nawet zwierzęciem, byłem roślinką, którą można było podlewać i nawozić, ale można też było zostawić na pewne uschnięcie, co właśnie robiłeś.

          Więc właśnie tak wygląda umieranie? Umysł, pozbawiony dopływu życiodajnej krwi, tworzy wyimaginowane obrazy, jak sny? Czy tworząc złudzenie twojego głosu, chce zachować mnie przy życiu, ukazując to, co najbardziej kochałem? 
          - Ryeowook! Wookie! Gdzie jesteś? - Mój umysł chyba nie był mistrzem imaginacji, bo ty nigdy byś mnie nie wołał takim przejętym, pełnym emocji głosem. Zatopiłem się w ten głos ostatkami świadomości, chłonąc go, czując, jakbym doświadczał czegoś nowego, czegoś, co nigdy nie nastąpiło i nie miało nastąpić. 
          - Ryeo! Błagam...
          No tak. Pewnie chodziło o ten list, który zostawiłem; moja podświadomość, do której najwyraźniej nie docierało, że jestem dla ciebie nikim, stworzyła fatamorganę, w której ty ten list znajdujesz i przerażony o moje życie biegniesz do mojego domu, by mnie uratować... Brzmi jak historyjka wyjęta z kiczowatych dram. Gdybym miał siłę, roześmiałbym się szczerze z ogromu bezsensu, jaki potrafiła stworzyć jakaś bardzo nieznająca życia część mnie.
          Tak, kiedyś coś czytałem na ten temat. Przy udarze mózgu bardzo często występują wszelakie halucynacje i omamy. Najwyraźniej w przypadku dużej utraty krwi było podobnie. 
          Nigdy wcześniej nie doceniałem możliwości człowieka. Nie spodziewałbym się, że potrafiłbym stworzyć tak wyraźny obraz ciebie, jaki widziałem w tej chwili. Wyobrażałem sobie, że stoisz teraz w drzwiach łazienki, blady, wpatrzony we mnie z przerażeniem i bólem. Po krótkiej chwili moje złudzenie upadło na zimne kafelki, drżąc zauważalnie. Płakało? No proszę. Mój miraż potrafił nawet płakać z mojego powodu, czego nie można by było nigdy powiedzieć o prawdziwym tobie. 
          Z wysiłkiem utrzymując się na granicy przytomności, wpatrywałem się we własną halucynację, która niemal czołgając się w stronę mojej wanny krztusiła się słowami, z których mogłem rozpoznać tylko słowa takie jak "Ryeowook" "przepraszam" oraz "nie". 
          Twoja twarz.
          Cóż za romantyzm. Umierając, widzę z całą dokładnością jedynie ciebie, całe otoczenie poza tobą zaszło jakby czarną mgłą, tylko ten omam, przedstawiający cię w bardzo nierealnej scenie, istnieje w moich oczach i głowie.
          Przedłużałem jak tylko mogłem moment utraty świadomości, obserwując jak wspierasz się na białym metalu wanny. 
          - Ryeowook... Ryeo... ja... ty... - No proszę, jaki byłem zdolny. Potrafiłem  uroić sobie nawet, jak dusisz się tego typu słowami, nie mogąc złapać oddechu przez łzy. 
          Szkoda, że nie umiałem zapomnieć o tym, że jesteś jedynie wytworem mojej podświadomości, i uwierzyć w coś takiego. Może umierałoby się łatwiej, wierząc w to, że jesteś przy mnie.
          Niemal zsuwając się już w tą przepaść bez dna, złapałem na moment spojrzenie twoich oczu. Potrafiłem perfekcyjnie odtworzyć każdą najmniejszą żyłkę, każde przejście koloru w źrenicach, w końcu tak wiele razy tonąłem w ich głębi. Teraz były podpuchnięte i zaczerwienione, pierwszy raz potrafiłem z nich wyczytać jakiekolwiek emocje. Widziałem w nich ból, strach, winę i... miłość? Co też ta podświadomość może sobie uroić.
          Ostatnim, co poczułem, był dotyk dłoni.






_______________________
 
*jest to cytat z piosenki Hedley - Perfect