czwartek, 13 sierpnia 2015

Parę słów wyjaśnienia i powrót



          ...hm, hej.
          Jest tu ktoś jeszcze? Tak, to już niedługo pół roku odkąd został tu umieszczony ostatni wpis. Sporo czasu. Sporo rzeczy zdołałam przemyśleć i doszłam do kilku ważnych wniosków.
          ZAWIESZAM Don't tease me, z wielką przykrością. Dlaczego? Na początku było mi trudno to pisać z paru powodów, następnie zaczęłam pracować i zwyczajnie nie miałam czasu, i kiedy chciałam wrócić do pisania padł mi komputer i dopiero teraz mam jak pisać. W międzyczasie zrozumiałam że tak na prawdę kompletnie nie mam planu na dtm, kolejną sprawą jest z kolei narracja trzecioosobowa, w której czuję się bardzo źle, sztywno, ciężko mi się cokolwiek pisze.
          Nie mogę wam obiecać, że dokończę dtm kiedykolwiek, choć bardzo bym chciała, bo na prawdę lubię tu moich bohaterów, w szczególności wcale-nie-aspołecznego Kyu i księciunia Hee. Będę się starać, ale póki co będę się skupiać na kompletnie czym innym.

          Mianowicie, moi drodzy, w niedługim czasie zostanie utworzony blog na potrzeby jednego jedynego opowiadania, którego pomysł dojrzewa we mnie od jakiegoś miesiąca i coraz bardziej mi się podoba. Mam już ogólny zarys fabuły, bohaterów i jaram się tym bardzo mocno. Póki co mogę wam zdradzić że to będzie dramatyczny dramat, angstowy angst czy jak to chcecie nazwać, ale nie obędzie się też bez szczypty komedii.
          Oprócz tego muszę napisać one shota do tzw. wędrownego opowiadania, który to powinien pojawić się tutaj nie później niż za dwa tygodnie.
          Mam nadzieję że wybaczycie mi tak długą nieobecność, ale wielki powrót nareszcie następuje i mam nadzieję że nadal, mimo wszystko, będziecie czytać moje wypociny :)
       
          Pozdrawiam, Ayo

poniedziałek, 16 marca 2015

Nobody


           Nic mnie nie usprawiedliwia. Nie wiem czemu to napisałam, w parę godzin tej nocy, i tak nie mogąc spać. Nikt nie powinien tego czytać, tym bardziej nie wiem dlaczego to wstawiam. Nic nie wiem. Przepraszam. I tak to nie jest warte nawet minuty waszego czasu, więc zróbcie sobie przysługę i tego nie czytajcie. Przepraszam. Pewnie to usunę, jak się zorientuję, jak głupstwo zrobiłam.



_______________________


typ: one shot
gatunek: angst...
paring: brak
ostrzeżenia: nie czytać
rating: PG-13
 
muzyka: dobrze, jeśli posłuchacie tych piosenek, zwracając uwagę na ich tekst:  





           Szare ulice umykały za oknami pustoszejącego z każdym przystankiem autobusu. To nie był dobry dzień na wychodzenie z domu. Zacinający deszcz i porywisty wiatr skutecznie zniechęcał ludzi do wychylenia się z ciepłego i suchego zacisza wnętrz. W dziesiątkach okien widziałem nie przejmujące się niczym przytulone pary, leżące na kanapie, oglądające jakieś pseudointeligentne filmy czy programy. Jakiś czas temu uśmiechnąłbym się z politowaniem dla ich płytkiego gustu i braku lepszych zajęć niż odmóżdżanie się papką, którą wciskano im w reżimowych telewizjach. Ale teraz... nie. Teraz jedynie coś mnie kuło na myśl, że oni są szczęśliwi, bo mają SIEBIE. Teraz sam nie potrafiłem oglądać niczego, co się kończyło szczęśliwie. Szczęście, już samo to słowo mnie mdliło i paliło, bo prawo do szczęścia chyba nie było takie publiczne, bo zrobiło wyjątek. Dla mnie. Może po prostu na nie nie zasługiwałem. Na co miałby zasługiwać ktoś taki jak ja? Zapewne dokładnie na to, co właśnie otrzymywałem. 
          Zapatrzyłem się na niknący w mroku, obmywany teraz przez przez brudną deszczówkę pomnik jakiegoś cesarza czy innego władcy. Kiedyś często siadaliśmy tam po treningu tańca i zajadaliśmy kupione wcześniej tony słodyczy i napojów, śmiejąc się ze wszystkiego i rozmawiając na tysiące tematów, nie mogąc się rozstać mimo późnej pory. Później odwoziłem cię do domu, lub ty mnie, żeby jeszcze trochę czasu spędzić razem. Jednak później wszystko przepadło. Nie wiem czy nagle, czy stopniowo, ale za każdym razem po treningu gdzieś się spieszyłeś, musiałeś coś pilnego załatwić. Rozumiałem. Ufałem.
          ...Co się zmieniło?
          Wymówki stały się chlebem powszednim. Wymówki od wszystkiego. Później już tylko udawałem, że ufam. Wszystko się zmieniło.
          Telefon zabrzęczał, jakimś krótkim sygnałem dźwiękowym oznajmiając otrzymanie wiadomości. Wyjąłem go, ale tylko po to, żeby go wyłączyć. I tak jedyna wiadomość, jaka mogła to być, to "wygrałeś samochód" lub "brak środków, doładuj konto". Już dawno straciłem jakąkolwiek nadzieję na wiadomość od ciebie, mimo że kiedyś nawet nie nadążałem za wiadomościami, które mi wysyłałeś. Kiedyś to było normą, ale teraz wiedziałem co innego. Dla mnie normalne było przebywanie jak najdalej od ciebie, byle moja obecność ci nie ciążyła. Bylebyś czuł się komfortowo.
          Każdy dzień był dla mnie wysiłkiem. Podnieść głowę z przemoczonej łzami poduszki, umyć się, ubrać w czyste ubrania, zjeść cokolwiek, to się stało jak walka. A jeszcze trudniejsze stało się przebywanie z ludźmi. Kiedy musiałem się uśmiechać, rozmawiać, to czasami było ponad moje siły, jeszcze widząc ciebie, tak szczęśliwego beze mnie. 
          To dobrze, powtarzałem sobie, to dobrze, przecież o to zawsze chodziło, żebyś był szczęśliwy, nieważne jakim kosztem, nieważne że mnie to uśmiercało, póki ty czułeś się dobrze, tak miało być. Próbowałem się śmiać, ale mój śmiech brzmiał sztucznie i bez wyrazu. Jak mechaniczna lalka, zaprogramowana jedynie na płytkie "hahaha", która się zacięła, i odtwarza się wciąż jedno nagranie...
          Może ja byłem nawet taką lalką. W rękach dziecka, które na początku, zafascynowane, bawiło się nią, ale później odrzuciło, znudzone. Bo inne, nowe zabawki były lepsze. Ciekawsze. Ja byłem tą starą, niepotrzebną, brzydką zabawką, pozszywaną w kilku miejscach, zakurzoną, leżącą w kącie bez życia, czekającą wciąż na powrót dobrych dni. 
          Ale te nie powrócą. 
          Wiedziałem to dobrze. Wszystko już zakończone, spektakl dobiegł końca, można się rozejść. Aktorzy już nie wrócą. Ale ja nie byłem nawet aktorem w tej godnej pożałowania sztuce. Byłem marionetką, a scenariusza już się nie dało odwrócić. Przedstawienie odegrane. A rekwizyt można odstawić w kąt. Oby już nigdy nie był potrzebny.
          Zacisnąłem dłoń na poranionym, wychudzonym udzie. Nie mogłem jeść, bo wciąż było mi niedobrze, kilka razy też uległem i uspokoiłem łzy przeciągając ostrzem po skórze i wpatrując się w strużki krwi. Pomagało zaledwie na kilkanaście sekund, a później było tylko gorzej. Ale dla tych chwil z mniejszym bólem... robiłem to. Nie wiedziałem, czy ktoś się domyśla. Miałem nadzieję że nie, bylebyś ty się nie dowiedział, chociaż ciebie to by zapewne wcale nie obeszło. Nic nie szkodzi. Wybaczyłbym ci niezliczony raz. Tak, jak zawsze wybaczałem ci wszystko. Bo choćby nie wiem co, nie potrafiłem nie wierzyć w twoje dobre intencje. Przecież zawsze byłeś taki... wrażliwy. Potrafiłeś dostrzegać w ludziach to, czego ja nigdy nie umiałem. A we mnie? Czy dostrzegłeś we mnie rysę, niewybaczalną wadę, błąd, okropny defekt, usterkę, skazę? Czy to był powód twojego odejścia? Czy to przez to teraz schodziłem ci z drogi, aby nie zaburzyć swoją obecnością estetyki twojego świata? Czy to przez to nie mogłem teraz na ciebie spojrzeć, nie mówiąc już o wypowiedzeniu słowa? Byłem uwięziony w pajęczynie przeszłości, z zawiązanymi rękami i ustami. Nic nie mogłem i wszystko powinienem. 
          Wysiadłem z pustego autobusu na pętli, nie próbując nawet zasłonić twarzy przed deszczem, pozwalając by gęste krople opadały na skórę, mocząc ubranie i włosy. W lato to mogłoby być orzeźwiające, jednak przy temperaturze niewiele powyżej zera i przenikliwym wietrze było niemal bolesne. Dobrze, bardzo dobrze, na to zasługuję. Ruszyłem tak dobrze znaną drogą, tyle razy pokonywaną, teraz zupełnie pustą ulicą spływającą potokami wody, wlewającej mi się do butów. Tak dobrze pamiętam te wszystkie razy, kiedy uciekaliśmy przed deszczem pod najbliższy daszek, śmiejąc się i potykając. Kiedy wchodziliśmy do domu któregoś z nas, zdejmowaliśmy przemoczone ubrania i w samych bokserkach graliśmy w jakąś strzelankę. Kiedy nie spaliśmy do rana, mając zawsze zbyt dużo tematów do obgadania, więc leżeliśmy tylko obok siebie, szepcząc różnorakie historie, które oboje już doskonale znaliśmy. Czy to naprawdę się wydarzyło, czy to tylko mój wymysł, marzenie dzieciaka? Nikt, patrząc na nas teraz nie powiedziałby, że się znamy. Cisza i dystans. Teraz tylko to znałem, a czasy, kiedy nie było mnie i ciebie, tylko byliśmy my, wydawały mi się tak odległe, że wręcz nierealne.
          Nie wiem czy płakałem. Nawet jeśli, to ulewa tuszowała wszelkie łzy, które jeszcze zostały do wypłakania. A może to było jak niewyczerpane źródło? Huk wichury zagłuszał szloch. 
          Znałem na pamięć kod do twojego domofonu. Był tak samo wyryty w zakamarkach mojej świadomości, jak każdy twój uśmiech, gest, grymas. Wpisawszy go na ślepo, wszedłem do ciemnej klatki schodowej i natychmiast skierowałem się na schody w górę. Co prawda była tam jeszcze winda, ale to tylko kolejne, niepotrzebne wspomnienia związane z tobą. 
          Siódme piętro przebiegłem, robiąc wszystko, byleby nie patrzeć na drzwi, na te drzwi, za którymi pewnie teraz byłeś. Niesamowite. Będąc tak blisko, jestem tak daleko. Ostatnie piętra pokonałem na bezdechu, krztusząc się nie wiadomo, czy od łez, czy od zmęczenia. Może od obu. Drabinka na dach była spuszczona, jakby specjalnie na mnie czekając.
          Te dziesiątki razy, kiedy siedzieliśmy razem na tym dachu, na którym teraz stałem, obgadując wszystko i wszystkich, jedząc jakieś ciasteczka upieczone przez twoją mamę i pijąc kompot, przewinęły mi się przed oczami jak film, którego nie można zatrzymać ani wyłączyć. Ciekawe, czy z twoimi obecnymi... przyjaciółmi robiłeś to samo. Ciekawe, czy czasami choć wspomniałeś mnie i wszystko, co razem przeżyliśmy. Ale nie dowiem się tego, nie zobaczę już jak czekasz na mnie na przystanku, nie zobaczę jak machasz mi z daleka, nie ujrzę jak się do mnie uśmiechasz. Teraz byliśmy sobie bardziej obcy niż dwoje przechodniów, mijających się zapewne pierwszy i ostatni raz na tłocznym chodniku. Bo tak było lepiej. Lepiej dla ciebie. 
          Powoli szedłem przed siebie.
          Dziękuję za te wszystkie chwile spędzone razem, które dla mnie były bardziej cenne niż cała reszta wszechświata. Dziękuję za wszystkie słowa, te raniące i bolesne też, bo to były twoje słowa, przeznaczone dla mnie, dla kogoś tak marnego i beznadziejnego, każde na wagę złota. Dziękuję za każdy uśmiech, szczery czy nieszczery, za każdą sekundę oddaną mnie, nawet jeśli byłem dla ciebie ciężarem nie do utrzymania. Dziękuję za wszystkie momenty, kiedy byłem po prostu szczęśliwy, mając ciebie obok i kiedy myślałem, że nic nie będzie w stanie zakończyć tej bajki. Przepraszam, że nigdy nie byłem ciebie warty.
          Ostatni krok był tym najlżejszym.







poniedziałek, 9 marca 2015

Don't tease me - rozdział IV


          Rozdział znowu krótki.
          Ciężko mi się to pisze, bo nie wiem czy moja dedykacja ma sens. Póki jednak jest choć ułamek szansy, że osoba, dla której jest to opowiadanie, to czyta, będę pisać choćby nie wiem co.
          Mam spore wątpliwości co do tego rozdziału, więc proszę was o komentarze. Bo z tymi jakoś u was nienajlepiej, hm? 
          Dziękuję wszystkim czytelnikom. Sama świadomość, że ktoś poświęca paręnaście minut na moje wypociny, jest bardzo przyjemna.
          Enjoy.



 _______________________




          Zdjął wodę z gazu i szybko wybiegł z kuchni.
          - Mamo, wychodzę!
          - Dobrze, kochanie, bądź przed dwudziestą pierwszą! 
          Uśmiechnął się krzywo i pobiegł drogą nad staw. Oszukiwał mamę, że spotyka się z kolegami, żeby się nie martwiła. Nie chciał, żeby wiedziała, że jest wyśmiewany i zastraszany przez okoliczny "gang", grupkę chłopców starszych od niego może o dwa lata, której przewodniczył Kim Jongin, znany z największego sadyzmu i okrucieństwa, już w tym wieku. 
          Rozglądał się cały czas niespokojnie, żeby się nie natknąć przypadkiem na któregoś z nich. Czasami miał dość i chciał wszystko powiedzieć mamie, ale nie miał serca tego robić, wiedząc, że bardzo by się tym przejęła. Tak, jak było, było dobrze. Nawet jeśli musiał się chować nad stawem lub w lesie.
          Zapisał kilka zdań w pamiętniku, a następnie położył się na trawie i po prostu wpatrywał się w wieczorne niebo. 
          Nie wiedział dokładnie ile tak leżał, kiedy nagle się zerwał na równe nogi. Jak mógł być taki nieodpowiedzialny?! Przecież zostawił włączony gaz. 
          Już kiedy biegł, mógł się zorientować, że coś jest nie tak. Słyszał hałasy, jakie w tych dzielnicach się nie zdarzały. Pierwszym, co zobaczył, był spory tłum zgromadzony na ulicy i kilka wozów strażackich.
          Następnie zamarł. Jego dom się palił.




 ~*~



           Czy wszystkie starsze panie (a przede wszystkim ich mieszkania) muszą tak śmierdzieć kotami? Nie, żeby coś miał do kotów, no ale... Rozejrzał się po niewielkim wnętrzu, utrzymanym w typowo babcinym stylu, czekając na powrót gospodyni z kuchni.
          - Już, złotko, już - zawołała - chcesz torcika czy serniczka? Zresztą, na pewno chętnie zjesz oba.
          Jęknął w duchu, czując, że jego żołądek buntuje się przeciwko jeszcze większej ilości cukru, niż wmusił w niego wcześniej Taemin.
          - Nie jestem głodny, naprawdę, nie trzeba...
          Za późno. Starsza pani już postawiła przed nim talerz z potężnymi kawałami zarówno tortu, jak i sernika, a następnie usiadła naprzeciwko niego, wpatrując się w niego wyczekująco. Czego ona chciała? Historię jego życia od śmierci rodziców? Nie było czego opowiadać. Szkoła, śmierć babci, studia. Norma.
          - Aleś wyrósł, odkąd cię ostatni raz widziałam... Tak często do was przychodziłam! Byłeś takim uroczym dzieckiem, a później stała się ta okropna tragedia...
           O tak, na pewno przychodził tu po to, żeby nasłuchać się o pożarze. Jakby sam zbyt dobrze nie wiedział wszystkiego.

          - Powiedz mi... złapali może sprawcę?
          Spojrzał na nią jak na idiotę. Nie było dla wszystkich wystarczająco jasne, że to ON zabił swoich rodziców? Że SAM sobie zgotował taki los? Już miał wstać i wyjść, nic nie mówiąc, ale usłyszał kolejne słowa.
          - Bo wiesz, ja byłam tam zeznawać, nie raz nawet, wszystko powiedziałam, więc mam nadzieję że to coś dało... Nie mogę w to uwierzyć. Taki dzieciak, a był zdolny do takich rzeczy...



~*~



          - A mózg to ci twoje niebieskie słoniki wyżarły? Czy może smoki? 
          - U ciebie nie byłoby nawet co wyżerać... Tych szarych komórek to by dla ameby nie starczyło.
          - Nie wiem czy wiesz, ale nie kupisz IQ za pieniądze, inteligentnym trzeba się urodzić.
          - Szkoda, że tobie nie wyszło.
          Sytuacja była irracjonalnie śmieszna, przynajmniej dla Taemina, który siedział po turecku na podłodze i przyznawał każdej ripoście punkty w skali od jednego do dziesięciu (choć czasem sam wyłamywał się ze skali przyznając na przykład punkty minusowe lub inne, jak pierwiastek z tysiąc trzysta pięćdziesięciu dwóch). Wyglądał jednak na jedynego, który się dobrze bawił. Kyuhyun stał z rękami w kieszeniach i grzywką na twarzy, strzelając laserami z oczu. Jego ton głosu wyrażał zdenerwowanie na pograniczu wybuchu, co tworzyło dość zabawny kontrast z postawą Heechula, który to siedział na fotelu z nogą na nogę, popijając mocną kawę, i czytał jakąś gazetę, nawet nie patrząc na Kyuhyuna, odpowiadając mu znudzonym, lekkim tonem.
          Nikt już nie pamiętał, od czego to się zaczęło, ale nie było wątpliwości, że zaczął nowy lokator. W ciągu pierwszych dni wykazał już spore zamiłowanie do kłótni i sprzeczek, które sam wywoływał (chociaż kłótnie to były chyba tylko dla niego, gdyż nie było pewności, czy Heechul w ogóle go słuchał). Ale chwilę, jest tu ktoś, kto się mu dziwi? W końcu kto by się nie zdenerwował, pytając o jedną rzecz dziesięć razy i nie słysząc odpowiedzi, bo drogi książę galaktyki albo wszechświata jest zbyt dumny na to, żeby chociaż spojrzeć na swojego wyzyskiwanego służącego? No dobrze, czasami na niego patrzył, ale pewnie tylko dlatego żeby znaleźć jakiś mankament w jego sposobie wykonywania pracy albo, lepiej, w nim samym. No, chociażby wczoraj, kiedy ścierał kurze w salonie, najjaśniejszy pan Kim stał nad nim najpierw przez pięć minut (ale on się nie dał wytrącić z równowagi, i skutecznie ten fakt ignorował), a następnie zrobił test białej rękawiczki (a dokładniej białej ręki, bo co prawda rękawiczek nie miał, ale bladość jego chudych dłoni podchodziła pod biel), uśmiechając się z satysfakcją, kiedy wykrył parę drobinek kurzu. I co miał zrobić, jak nie rozpocząć afery? Fakt, że Heechul jedynie patrzył na niego z uniesionymi brwiami i, co gorsza, z uśmiechem, jeszcze bardziej go podbuzowywał. Chociaż, teraz, jak mu odpowiadał i skutecznie zupełnie bezskutecznie ripostował jego wszelkie komentarze, było nawet gorzej. 
          - Zbieraj się, wychodzimy.
          Co? Zaraz, moment, zwarcie, CO? W środku kłótni ma czelność wstać i tak o sobie powiedzieć "wychodzimy"? Poza tym, dokąd niby?
          - Co? - tylko tyle był w stanie powiedzieć w reakcji na tak nieoczekiwane pytanie.
          Heechul przez chwilę wyglądał jakby miał odpowiedzieć jakoś zgryźliwie, na przykład "po koreańsku nie rozumiesz, czy jak?", ale spojrzał na niego i westchnął. Wbrew samemu sobie, było mu tego dzieciaka trochę szkoda. Prawie wszystko, co o nim wiedział, wiedział od Taemina, bo tylko z nim w tym domu student normalnie rozmawiał. Wiedział o śmierci jego rodziców, o problemach finansowych, o wyrzuceniu z akademika i innych okropieństwach, które przeżył Kyuhyun. Czasem się łapał na tym, że był zły, że nie usłyszał tego osobiście, ale natychmiast odsuwał od siebie te irracjonalne myśli. Z drugiej strony tak wkurzającego dzieciaka to jeszcze chyba nie spotkał! Co on się z nim będzie cackał. Obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem potargane i za luźne spodnie chłopaka, i, również za luźną, czarną bluzę z kapturem. O butach nawet wspominał nie będzie, jak można coś takiego nosić?
          - Powiedziałem, że wychodzimy. Idę wyprowadzić samochód z garażu, za pięć minut widzę cię przed bramą. 
          Kyuhyun otworzył już usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zrezygnował i jedynie prychnął, krzywiąc się w stronę Heechula.



 ~*~


          - W galeriach handlowych też masz jakieś interesy? - zapytał Kyuhyun, chwilowo zapominając o ironicznym tonie i rozglądając się po samochodach na ogromnym parkingu. Wszystkie wyglądały bardzo mało okazale przy grafitowym, matowym, i oczywiście możliwie najnowocześniejszym SUV-ie Heechula.
          Był zadowolony, że podróż dobiega końca, bo Kim, pomimo swojego stoickiego i chłodnego zachowania, prowadził impulsywnie i jeździł z prędkością zapewne dwukrotnie większą niż dozwolona. Kyuhyun siedział sztywno na przednim siedzeniu, zastanawiając się, jakie są tu zabezpieczenia antykolizyjne, jednak Taemin zdawał się być przyzwyczajony, bo leżał rozwalony na tylnym fotelu, oczywiście bez zapiętych pasów. Cho nie miał pojęcia, dlaczego ten pojechał z nimi, bo pytanie zbył jedynie tajemniczym uśmiechem.
          - Niech będą interesy, choć ja bym to nazwał bardziej... uestetycznianiem otoczenia. - Heechul wjechał między dwa samochody zdecydowanie szybciej, niż parkuje przeciętny człowiek. Ale chwilę, Heechul? Przeciętny człowiek? O czym my w ogóle mówimy.  
          Kyuhyun zawsze lubił galerie handlowe, mimo że nigdy nic nie kupował. Często zdarzały się jakieś degustacje (co zawsze oznaczało darmowe jedzenie), a nawet samo oglądanie różnych rzeczy i wyobrażanie sobie, że jest się w stanie to kupić, było całkiem przyjemne. Teraz szedł przodem i nawet nie oglądał się za siebie; był pewien, że idą na górę, tam gdzie były wszystkie biura. Jakie było jego zdziwienie, gdy czyjaś ręka w pewnym momencie silnie pociągnęła go w bok i wepchnęła do jakiegoś sklepu, niemal go przewracając. Ten pieprzony wariat, co on sobie wyobraża! Już miał gotową piękną wiązankę na Heechula, kiedy zdał sobie sprawę, że dalej jest ciągnięty, teraz pomiędzy jakimiś wieszakami, aż w końcu wylądował w niewielkiej przebieralni i został w niej zamknięty. 
          - Pilnuj tego uparciucha żeby nie uciekł, patrz czy nie będzie chciał wyjść górą - usłyszał z zewnątrz.
          O, co to to nie! Uciekać na pewno nie miał zamiaru, miał jeszcze jakieś resztki czołgającej się po podłodze i wołającej o łaskę dumy... tfu, miał jeszcze swoją silną dumę. Oparł się o ścianę w rogu małego pomieszczenia i westchnął ciężko. Jak wybrnąć teraz z tej sytuacji, żeby nie wyjść na sierotę?  
          Pchnął drzwiczki i wyszedł z pomieszczenia, wpadając na Taemina.
          - Och, przez ciebie zawaliłem poziom! - powiedział młodszy z wyrzutem, jednak nie wydawał się zły, raczej rozbawiony. Nie próbował go zatrzymywać, najwyraźniej wiedział, że nie ma zamiaru uciekać. Ten dzieciak był tak domyślny, że czasami wiedział co Kyuhyun ma na myśli zanim tamten nawet zdążył dobrze pomyśleć. 
          Heechul wrócił całkiem szybko, a za nim dreptała onieśmielona asystentka trzymająca naręcze ubrań. Heechul nawet się nie zdziwił tym, ze Cho nie był w przebieralni, a stał przed nią i patrzył jak Taemin gra na smartfonie. Bez słowa kiwnął na asystentkę, a ta podała Kyuhyunowi kilka par spodni. Oho, czas wcielić plan w życie!
          - Co to ma być? Nie założę tego, w życiu! Tfu, tego też nie!
          W końcu kto bogatemu zabroni wybrzydzać!




~*~
          - Chcę nakji bokkeum* - oznajmił apodyktycznie. Na dopełnienie wizerunku zatrzasnął menu i rzucił je w stronę stojącego obok mikrusowatego kelnera, który ledwo je złapał, z każdą chwilą mając bardziej przerażoną minę. Złożył sobie w myślach serdeczne gratulacje za to zagranie, po czym spojrzał na Heechula, aby zobaczyć jego reakcję zmierzyć go triumfalnym wzrokiem. Cholera. Oklapł, kiedy zobaczył, że Kim przygląda mu się z uniesionymi brwiami, a jego twarz wyjątkowo wyrażała jakiekolwiek emocje, w tym przypadku politowanie. Chociaż i tak powinien mu dać medal, bo Heechul bardzo wytrwale utrzymywał swój imidż lodowego księcia, więc ukazanie nawet takich emocji było sytuacją wyjątkową i godną uwiecznienia w kalendarzu. Nawet kiedy Kyuhyun dwie godziny wybrzydzał przy wyborze ubrań, ten nawet na moment nie opuścił swojej pokerowej twarzy. Również chwilę temu, kiedy ów mikrusowaty kelner, który przedstawił się jako niejaki Do Kyungsoo, wpadł na Heechula, businessman nawet nie mrugnął, jedynie zmroził kelnerzynę takim wzrokiem, że ten natychmiast obiecał dwudziestoprocentową zniżkę. Teraz drobne chłopczę jedynie stało obok ze spuszczoną głową, czekając na zamówienie, i rzucało przeciągłe, ukradkowe spojrzenia na Heechula, na co Kyuhyun miał ochotę go zdzielić po twarzy. Chwila, co? Uderzyć za patrzenie na popierdolonego księcia smoków? Co on wymyśla, to chyba długotrwałe przymierzanie wszelakich ubrań, a następnie ich kupowanie (tyle nie miał przez całe życie!) tak na niego zadziałało. Wybaczcie. Rozumiecie, prawdziwy mężczyzna i zakupy... Pomijając już, że nie miał pojęcia jak się przestawi z luźnych bluz i spranych sztruksów na kolorowe marynareczki, sweterki, koszule i modne rurki. 
          - Nakji bokkeum? Jak można jeść takie obrzydlistwo, to ja nie wiem - mruknął Heechul, bardziej do siebie niż do kogokolwiek, cały czas przeglądając kartę dań.
          Taemin nachylił się w stronę Kyuhyuna.
          - Ma wrażliwe podniebienie, nienawidzi ostrych rzeczy - szepnął ze śmiechem.
          - Jak można nie lubić nakji bokkeum, to jedzenie bogów! Trzeba mieć strasznie spaczony gust - odpowiedział student, szczególnie akcentując drugie zdanie i z satysfakcją obserwując drgnięcie skroni businessmana.



_______________________

*jest to koreańskie danie - ośmiorniczki w bardzo pikantnym sosie



środa, 18 lutego 2015

Don't tease me - rozdział III


          Przepraszam. Rozdział krótki, zdecydowanie za krótki, miało tu się wydarzyć zdecydowanie więcej, ale można powiedzieć że III i IV rozdział są tak naprawdę jednym. Nie chciałam przedłużać, i tak wystarczająco się naczekaliście, więc wstawiam to co napisałam.
          W następnym rozdziale zacznie się wreszcie coś dziać, tak sądzę. 
          Weny dalej nie ma. Uciekła razem z chęcią do życia. Zapewne jak ogarnę parę rzeczy to będę pisać więcej i częściej, ale teraz po prostu nie daję rady. Wybaczcie.
          Wiem, że jestem beznadziejna.



_______________________






          Zdecydowanie nadawał się do roli krzaka, przynajmniej we własnym mniemaniu. W końcu tak robili w filmach! Idealnie zaadaptował wszelkie techniki tam obecne. W końcu któż mógłby się zorientować, że chłopak z gazetą, ciemnymi okularami i czapką, podążający krok w krok za jedną konkretną osobą, nie jest przypadkowym przechodniem? Rozrzucanie dziesiątki razy całej zawartości torby przed owym człowiekiem też nikomu nie mogło wydać się podejrzane. W tym momencie też z pewnością nikt nie mógł zauważyć biegającego od krzaka do krzaka, dość nieudolnie kryjącego się za nimi chudzielca. Przecież był profesjonalnym szpiegiem!
          Odgarnął gałęzie, z uwielbieniem wpatrując się w swój cel, który aktualnie siedział na ławce z słuchawkami na uszach, wesoło pogwizdując. Z jego twarzy nie schodził uśmiech, w końcu nie było powodu się smucić, świat jest taki piękny! Pogoda wciąż była na tyle dobra, że można było spędzać popołudnie w parku, czekając na Kyuhyuna wracającego z dziekanatu, słuchać jakiś piosenek Crayon Pop, czy jak im tam było, i odrobinę jedynie śmiać się z ukrytego za żywopłotem nastolatka (przynajmniej na taki wiek wyglądał). Nie miał pojęcia, dlaczego tamten go śledził, ale było to raczej śmieszne, niż w jakikolwiek sposób niekomfortowe. Taemin, bo w końcu tak, jak się niedawno dowiedział, się nazywał, od jakiś dwóch tygodni pojawiał się regularnie w otoczeniu Minho, dość niezdarnie udając że wcale nie ma go tam, gdzie jest. Większość osób byłaby jakkolwiek zaniepokojona takim stanem rzeczy, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że prześladowcą była osoba tej samej płci (chociaż jeśli chodzi o Taemina nigdy nic nie było wiadomo), więc nie można było tego podpiąć pod zauroczenie (a jeśli tak, byłoby to nawet bardziej przerażające). Choi jednak nie wierzył, że fajtłapowaty rudzielec mógłby mieć jakieś nieczyste myśli (o, jakby się zdziwił!) i zastanawiał się raczej, kiedy tamten przestanie się ukrywać i wyjdzie z propozycją znajomości. Szczególnie, że teraz wydawało się to kwestią kilku chwil, skoro zaraz miał być tam Cho, obecnie mieszkający z uroczym (tfu!) szpiegiem.
          Krzak kolejny raz się poruszył, a znad niego wychynęła karmelowa czupryna wraz ze schowanymi pod nią błyszczącymi oczami. Ich posiadacz najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że jego kryjówka została dawno temu odkryta, a już na pewno nie zamierzał jej opuszczać, bo miał stąd perfekcyjny widok na bruneta, właśnie komuś machającego. Chwilę, komu? 
           Zapominając o wszelkiej ostrożności, wychylił się jeszcze bardziej i dojrzał, idącego z rękami w kieszeniach czarnej bluzy i kapturem zakrywającym pół twarzy, zdecydowanie znajomego szatyna.
          - Hej, Kyuhyun-ah, heej!
          Chyba każdy by się zdziwił, widząc ledwo poznanego człowieka, krzyczącego i wściekle machającego zza jakichś zielsk. Och, wygląda na to, że jednak nie każdy. Ale już chyba wiemy, że Kyuhyun jest cholernym wyjątkiem od wszelkich reguł zdrowego rozsądku i tym podobnych, co potwierdził, najzwyczajniej w świecie odmachując mu krótko i nie zwracając na niego dłużej uwagi, podszedł do Minho.
          Chwilę zajęło Taeminowi skojarzenie kilku faktów, a kiedy do niego to dotarło, aż się zachłysnął. Czyli że... jego piękny, cudowny, przewspaniały, idealny BÓG zna się z jego obecnym współlokatorem? To cudownie! 
          Pomińmy sam fakt mało zgrabnego przeskoczenia (a raczej przetaranowania) żywopłotu, bo naszemu szpiegowi zanadto się spieszyło, żeby jak człowiek obejść krzaki, i przejdźmy do jakże uroczej scenki opierającej się na słowotoku wyżej wspomnianego, kierowanego do niepewnie uśmiechającego się Choi, oraz wyraźnym załamaniu psychicznym Kyuhyuna, który stał z boku i tylko podpierał czoło ręką.
          - ...i coś mi mówi, że teraz jesteśmy na siebie skazani, kto by pomyślał, och, pewnie chciałbyś odwiedzić swojego przyjaciela, przychodź do nas kiedy tylko chcesz, nie krępuj się, możesz nocować, o, rozważałeś może zamieszkanie u nas? Jestem pewien że hyung by się zgodził, jeśli tylko byś go czymś przekupił, o, może mógłbyś zastąpić nam ogrodnika, znasz się na drzewkach? Bo...
          - Emm... Taemin, nie miej mi tego za złe, ale to raczej... niemożliwe - brunet przerwał nieśmiało, wyglądając na dość skonfundowanego. Emocji Lee to nie ostudziło.
          - No trudno, ale przychodź do nas chociaż codziennie! O, teraz możemy pojechać prosto do domu, Heenim miał dzisiaj zamówić ośmiornice na ostro, pycha! O, pograjmy też w coś! Mam super gry na playstation! 


~*~


          - Punkt pierwszy: pracodawca w ramach wynagrodzenia zapewnia pracownikowi zakwaterowanie i wyżywienie. Punkt drugi: ...słuchasz mnie w ogóle?
          Rany Boskie, ten dzieciak nigdy nie da mu spokoju. Odwrócił wzrok od ekranu i spojrzał na Kyuhyuna stojącego na środku salonu, czytającego coś z kartki. Nadal nie odpuścił sobie tej umowy czy co? A, tak, to o tym marudził odkąd wrócił z uczelni. Widok był dość zabawny, bo zmywając podłogi, wycierając kurze czy układając książki w biblioteczce, co chwila rzucał spod przydługiej grzywki nienawistne spojrzenia w stronę Heechula, którego jedyną reakcją na to były dość zabawne dźwięki, brzmiące jak z trudem hamowane wybuchy śmiechu. Dzieciakowi też najwyraźniej wydawało się, że zdziała coś jakimiś bełkotliwymi docinkami, w rodzaju "kompleks księcia jak się patrzy", "nadęty burżuj se lokaja znalazł". Niedoczekanie. Westchnął, wstał z fotela, nie wyłączając telewizora, przeszedł obok studenta nie racząc go nawet spojrzeniem i skierował swoje kroki na górę.
          Uhh. Co za ćwierćinteligent, półgłówek, jak myśli że może sobie pomiatać każdym to się grubo myli! Szatyn natychmiast podążył za starszym, klnąc pod nosem. Oho, idzie do swojego pokoju! Perfekcyjnie, tam mu już się nie wywinie. W ostatnim momencie włożył stopę między drzwi a próg, uniemożliwiając Heechulowi ich zamknięcie. Przez parę chwil mierzyli się wzrokiem, Kim chłodnym, niewyrażającym żadnych emocji, Cho przenikliwym i ukazującym zdenerwowanie. W końcu businessman westchnął.
          - Punkt drugi: pracownik ma całkowity, dożywotni zakaz wchodzenia do pokoju pracodawcy, od tego prawa nie ma wyjątków ani odstępstw. - Wypchnął stopę Kyuhyuna i zatrzasnął drzwi.


 ~*~


          Nareszcie. Pierwsza chwila od wystarczająco dawna, w której nie było nikogo wokół niego. Nareszcie żadnych zadufanych w sobie Heechulów czy innych rozpieszczonych Taeminów. Właściwie, to po zastanowieniu ten stan rzeczy miał swoje plusy, na przykład w postaci wielu cichych uliczek, po których o tej godzinie nikt nie chodził, więc Kyuhyun mógł w spokoju celebrować swoją aspołeczność niechęć do głupich ludzi. Na dzisiaj w sumie zrobił już wszystko co miał zrobić, łącznie z dobiciem targu o umowę. Co prawda kilka podpunktów go nie bardzo satysfakcjonowało, na przykład ten z wypełnianiem jakichś papierów i druczków (już wolał chodzić po zakupy, serio), ale odwożenie rano na uniwersytet było wystarczającym pocieszeniem. Tylko parę razy mu przeszło przez myśl, że miał narzucać swoje warunki, a nie perswadować, a i tak szybko zagłuszał to głos non stop mówiący "poza tym domem nie masz gdzie mieszkać". Pieprzony szmal. Pieprzony płaszcz. Pieprzone kakao. I pieprzony Heechul.
           Wyjął z kieszeni odtwarzacz mp3, który pożyczył mu Taemin, mówiąc, że nie słuchanie muzyki jest bardzo nie na czasie. W sumie, to ten dzieciak, z wszystkimi swoimi dziwactwami i naiwnością, był całkiem w porządku. Kyuhyun włożył słuchawki do uszu i wybrał jakąś pierwszą z brzegu piosenkę; jeśli wierzyć nazwie wyświetlonej na ekranie, było to "Raining spell for love" zespołu Super Junior. Super Junior... skądś kojarzył tą nazwę... No tak! To ci od tego śmiesznego "Sorry Sorry". Pogratulował sobie w myśli, że nie był może aż takim ignorantem muzycznym. 
          ...Okej, był. Ale miał usprawiedliwienie! Jak miał słuchać muzyki bez odtwarzacza? A wyjce, których słuchał Minho, raniły go w uszy, więc żył przez te dwadzieścia cztery lata mając do czynienia z muzyką tylko w centrach handlowych, w których puszczali przez głośniki zwykle jakieś Girls Generation czy inne piszczące lasie.
          Po parudziesięciu metrach musiał przyznać, że piosenka mu się podobała. Na tyle, żeby puścić ją jeszcze raz. I jeszcze raz. I kolejny.
          Aż w końcu nastąpiło najgorsze... Jeśli kiedyś spotkacie Kyuhyuna, nigdy, ale to NIGDY nie wspominajcie że to przeczytaliście. On woli trwać w świecie, w którym to się nie wydarzyło, to była tylko iluzja, fatamorgana... ale słychać było naprawdę. Kyuhyun zaczął nucić. Na ulicy. Nie, nie nucić. Śpiewać. No, wybaczcie mu, kiedy ma się słuchawki na uszach nie kontroluje się głośności! 
          Co gorsza, zza zakrętu wyszła jakaś pani, a Cho zauważył ją dopiero po paru metrach. Do listy "pieprzone..." można teraz dodać Super Junior. Zdecydowanie. Pieprzone Super Junior. To oni doprowadzili biednego studenta do tego, że w panice wyjął słuchawki z uszu i z pewnością zawróciłby i uciekł, gdyby nie nagły napływ wspomnień.
          Znał tę osobę.
         
           



niedziela, 15 lutego 2015

Seseragi

         
          Nie umiem pisać angstów. Serioserioserioserioserio. Możecie mnie zabić, porąbać siekierą i zakopać w lesie, bylebym już nigdy nie brała się za angsta. Pewnie się na mnie zawiedziecie. 
          Strasznie ciężko mi się to pisało, z wielu powodów. Miałam wiele ambicji co to tego, co wyszło... sami widzicie. Mam problem z przedstawieniem za pomocą słów czegoś takiego.
          Nie wiem w ogóle, czy można to nazwać angstem. Podejrzewam, że w nikim nie wzbudzi to żadnych głębszych uczuć. 
          Przepraszam za to byleco. Już nie będę się brała za angsty, jak widać nie są one mi pisane.
          Dedykacja... dedykuję to sobie.

          Cały shot jest inspirowany teledyskiem zespołu Adams - Seseragi (stąd tytuł). Polecam obejrzeć przed przeczytaniem.




_______________________



typ: one shot
gatunek: miał być angst...
paring: YeWook
ostrzeżenia: obawiam się że może się tego nie dać czytać
rating: PG-13





          Usiadłem na dnie wanny i puściłem delikatny strumień chłodnej wody. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wbiły się w drgającą ciecz i rozbiły, tworząc na kafelkach niewyraźną tęczę, tak jak teraz ja jestem rozbity. To musiało trwać jak najdłużej. Tylko na to zasługiwałem.
          Wraz z wodą napłynęły wspomnienia, tym razem jednak ich nie odpędzałem. Pozwoliłem sobie nimi nasiąknąć, tak jak moje ubrania nasiąkły wilgocią. Dlaczego jednak pamiętałem przede wszystkim przykre sytuacje?
          Szum fal, które gdzieś w oddali uderzały o strome, szare klify, był zagłuszany przez uderzanie mojego serca. Blask rdzawego zachodu, rozlewającego się po bezmiernej toni oceanu i mieszającego się ze spienionymi grzywami, był zupełnie niezauważalny przy blasku twoich ciemnych oczu. Absolutnie wszystko było przyćmiewane, nie zauważałem niczego poza tobą i chłonąłem tę chwilę, nieliczną chwilę kiedy byliśmy sami, nareszcie nie otaczani przez innych ludzi, szczególnie takich jak ten... Choi, ten wysoki kretyn, którego wszyscy uwielbiali, łącznie z tobą, bo wszystkich raczył tym swoim sztucznym uśmiechem i beznadziejnie miłym tonem. Ale tu go nie było. Nareszcie.
          - Jongwoonnie! - Nabrałem wody w dłonie i ochlapałem cię, śmiejąc się i oczekując rewanżu. Jednak reakcja była zgoła inna.
          - Pogrzało cię?! Co ci odwala?
          Opadły mi ręce i zamilkłem, wyraźnie gasnąc, jak słońce gasło teraz, jakby tonąc w głębinach fal. Ale przecież zawsze tak było. Wszystko, co robiłem, było durne i beznadziejne, prawda? Ja byłem beznadziejny? 

          Wanna się powoli napełniała, a mnie zaczynało być zimno. 
          Zimno...?
          Stacja kolejowa przy campusie była niemal pusta, bo skończyliśmy zajęcia wcześniej. Napadało dość dużo śniegu, i może nawet zachwycalibyśmy się krajobrazem świata otulonego białą płachtą, gdybyśmy nie byli zajęci narzekaniem na zbyt niską temperaturę.
          Gdy zobaczyłem idącego w naszą stronę Shindonga, zmarkotniałem. Nie żebym coś konkretniejszego do niego miał, po prostu ani trochę nie cieszyło mnie jego towarzystwo.
          - Hej, Shinie! - Twój głos był zdecydowanie zbyt miły, jak na mój gust. Kiedy zwracałeś się do mnie, twój ton brzmiał bardziej... oschle?
          - Siema - wydusiłem, siląc się na uprzejmy ton. Na uśmiech się nie zdobyłem, widząc, jak radośnie go witasz. A nasze powitania? Całkowicie odarte z wszelkich uczuć, bezbarwne "hej, co tam?". 
          Moment, w którym uwiesiłeś się na jego ramieniu przelał szalę goryczy. Zrobiło mi się niedobrze. Mi nigdy tak nie robiłeś. W czym on był ode mnie lepszy? I kim, do cholery, byłem dla ciebie?

          Woda sięgała mi bioder.
          - Więc uważasz, że jesteś w klatce swojego własnego myślenia? Że mimo, że ledwo żyjesz, nie możesz, albo raczej nie chcesz, zostawić tego rozdziału za sobą?
          Skinąłem głową, patrząc spod grzywki na Jungsoo.
          - A teraz ci powiem, jak to naprawdę z wami jest. Nikt inny, tylko on zbudował sobie klatkę z drutu kolczastego. Wpuścił się do siebie, a ty czułeś się szczęśliwy jak nigdy, bo poczułeś się wreszcie doceniony. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce on zaczął podstępem wypraszać cię ze środka, jednocześnie wzbudzając w tobie poczucie winy. W końcu zamknął klatkę na stałe, ale ty, nie chcąc go stracić za wszelką cenę, starasz się dotknąć go przez kraty, a przy każdej próbie drut kolczasty wrzyna ci się w skórę, raniąc dotkliwie. Bo wiesz, lepiej nigdy czegoś nie mieć, niż to stracić.
          Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, słuchając miarowego tykania zegara, aż w końcu szepnąłem łamiącym się głosem.
          - To... przez coś, co powiedziałem, czy po prostu moja osobowość?*

          Karmazynowy to ładny kolor. Nic dziwnego, że go lubisz. Miałeś wiele oprawek w tym kolorze. Chociaż nigdy nie rozumiałem twojego uwielbienia do ciemnych okularów, miałeś zbyt piękne oczy, żeby je ukrywać.
          Odłożyłem mały, zdobiony scyzoryk na półkę obok wanny. Trochę ciężko było mi się teraz skupić, miałem wrażenie, że wraz z burgundowymi strugami rozpuszczają się w wodzie moje wspomnienia, wszystkie, poza tymi związanymi z tobą.
          Teraz woda też była karmazynowa.

          Niezliczony raz szedłem przez pełną ludzi galerię handlową, rozświetloną tysiącami trywialnych szyldów reklamowych, tworzących niemal mdlącą mieszankę. Mijałem setki par i przyjaciół, którzy wybrali się na weekend coś zjeść, czy po prostu się spotkać, bo do cholery chcą zobaczyć, usłyszeć drugą osobę, chcą z nią pobyć.
          Szedłem sam.
          Nie byłem warty nawet tego, żeby gdzieś ze mną pójść. 
          Nie szanowałeś mnie. Bo po co? I tak byłem na każde twoje zawołanie, na każdy gest. Wytresowałeś sobie mnie jak kundla, którego w każdej chwili można wyrzucić, jak śmiecia. Robiłeś co chcesz a ja musiałem się do tego dopasować. Jeśli tego nie robiłem, ty znikałeś natychmiast, jakbyś tylko na to czekał. Nie miałem już siły nawet płakać, jakbym był pusty w środku. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem na miejsca, w których bywaliśmy razem i nie odczuwałem nic. Wszystkie łzy już wypłynęły, żłobiąc jątrzącą się ranę, złość dawno uleciała, pozostała niemożność zrobienia niczego ponad niemal czystko fizjologiczne egzystowanie. Już nie byłem nawet zwierzęciem, byłem roślinką, którą można było podlewać i nawozić, ale można też było zostawić na pewne uschnięcie, co właśnie robiłeś.

          Więc właśnie tak wygląda umieranie? Umysł, pozbawiony dopływu życiodajnej krwi, tworzy wyimaginowane obrazy, jak sny? Czy tworząc złudzenie twojego głosu, chce zachować mnie przy życiu, ukazując to, co najbardziej kochałem? 
          - Ryeowook! Wookie! Gdzie jesteś? - Mój umysł chyba nie był mistrzem imaginacji, bo ty nigdy byś mnie nie wołał takim przejętym, pełnym emocji głosem. Zatopiłem się w ten głos ostatkami świadomości, chłonąc go, czując, jakbym doświadczał czegoś nowego, czegoś, co nigdy nie nastąpiło i nie miało nastąpić. 
          - Ryeo! Błagam...
          No tak. Pewnie chodziło o ten list, który zostawiłem; moja podświadomość, do której najwyraźniej nie docierało, że jestem dla ciebie nikim, stworzyła fatamorganę, w której ty ten list znajdujesz i przerażony o moje życie biegniesz do mojego domu, by mnie uratować... Brzmi jak historyjka wyjęta z kiczowatych dram. Gdybym miał siłę, roześmiałbym się szczerze z ogromu bezsensu, jaki potrafiła stworzyć jakaś bardzo nieznająca życia część mnie.
          Tak, kiedyś coś czytałem na ten temat. Przy udarze mózgu bardzo często występują wszelakie halucynacje i omamy. Najwyraźniej w przypadku dużej utraty krwi było podobnie. 
          Nigdy wcześniej nie doceniałem możliwości człowieka. Nie spodziewałbym się, że potrafiłbym stworzyć tak wyraźny obraz ciebie, jaki widziałem w tej chwili. Wyobrażałem sobie, że stoisz teraz w drzwiach łazienki, blady, wpatrzony we mnie z przerażeniem i bólem. Po krótkiej chwili moje złudzenie upadło na zimne kafelki, drżąc zauważalnie. Płakało? No proszę. Mój miraż potrafił nawet płakać z mojego powodu, czego nie można by było nigdy powiedzieć o prawdziwym tobie. 
          Z wysiłkiem utrzymując się na granicy przytomności, wpatrywałem się we własną halucynację, która niemal czołgając się w stronę mojej wanny krztusiła się słowami, z których mogłem rozpoznać tylko słowa takie jak "Ryeowook" "przepraszam" oraz "nie". 
          Twoja twarz.
          Cóż za romantyzm. Umierając, widzę z całą dokładnością jedynie ciebie, całe otoczenie poza tobą zaszło jakby czarną mgłą, tylko ten omam, przedstawiający cię w bardzo nierealnej scenie, istnieje w moich oczach i głowie.
          Przedłużałem jak tylko mogłem moment utraty świadomości, obserwując jak wspierasz się na białym metalu wanny. 
          - Ryeowook... Ryeo... ja... ty... - No proszę, jaki byłem zdolny. Potrafiłem  uroić sobie nawet, jak dusisz się tego typu słowami, nie mogąc złapać oddechu przez łzy. 
          Szkoda, że nie umiałem zapomnieć o tym, że jesteś jedynie wytworem mojej podświadomości, i uwierzyć w coś takiego. Może umierałoby się łatwiej, wierząc w to, że jesteś przy mnie.
          Niemal zsuwając się już w tą przepaść bez dna, złapałem na moment spojrzenie twoich oczu. Potrafiłem perfekcyjnie odtworzyć każdą najmniejszą żyłkę, każde przejście koloru w źrenicach, w końcu tak wiele razy tonąłem w ich głębi. Teraz były podpuchnięte i zaczerwienione, pierwszy raz potrafiłem z nich wyczytać jakiekolwiek emocje. Widziałem w nich ból, strach, winę i... miłość? Co też ta podświadomość może sobie uroić.
          Ostatnim, co poczułem, był dotyk dłoni.






_______________________
 
*jest to cytat z piosenki Hedley - Perfect





czwartek, 8 stycznia 2015

Don't tease me - rozdział II


          Witam po długim czasie. Mimo takiego czasu wolnego, moja wena chyba się wyprowadziła, bo pisało mi się straaaaasznie ciężko, dlatego mam wrażenie że ten rozdział jest beznadziejny (pomijając już, że bardzo krótki i właściwie nic się w nim nie dzieje).
          Boję się, że was zawiodę, bo mimo że nie zaszaleliście z ilością komentarzy pod pierwszym rozdziałem (może dlatego moja wena się obraziła?), to generalnie opinie były pozytywne. Tylko że z tamtego rozdziału byłam zadowolona, a z tego nie jestem ani trochę. 
          No nic. Postaram się bardziej. Może moja wena wróci, na co liczę. Liczę też na trochę więcej komentarzy, bo głupio mi pisać, nie wiedząc, czy ktokolwiek to czyta.
          Następnego rozdziału nie oczekiwałabym wcześniej niż za 3 tygodnie, no chyba że się popiszecie i będzie dużo komentarzy - wtedy jest szansa, że przysiądę wcześniej i to napiszę.


 Rozdział nie był betowany.


 

_______________________







          Kim Heechul miał to szczęście, że był inteligentny. Był to niejako dar od losu, który pozwalał mu analizować rzeczywistość i wyciągać trafne wnioski. Dzięki temu często mógł w porę wygasić naturalne reakcje i zastąpić wyuczonymi, co niejednokrotnie pomogło mu wiele ugrać. Pokazywał na zewnątrz coś zupełnie innego niż naprawdę myślał, kreował swój własny obraz w oczach innych, subtelnie i niezauważalnie pokazując im kogoś, kim nie był. Ale to się opłacało. Zamiast często zagubionego i przeżywającego wszystko mężczyzny, ludzie widzieli w nim statecznego, chłodnego i rozsądnego człowieka sukcesu. Heechul do tego stopnia zaadaptował się do tej roli, że udawało mu się nawet oszukać samego siebie.
           W ciągu ułamka sekundy, nawet nie, zastąpił zdziwienie widoczne na jego twarzy znudzoną obojętnością, dopełniając wizerunku szerokim ziewnięciem. Zażenowanie swoim strojem zepchnął na samo dno świadomości, wyobrażając sobie że ma na sobie najnowszy garnitur od Prady. W końcu ponoć inni widzą ciebie tak, jak widzisz samego siebie. Cóż, jakkolwiek, nie spodziewał się, że przybysz, zamiast uroczego szlafroczka, ujrzy tam wspaniały, elegancki strój, ale może, może uda mu się chociaż sprawić, że pomyśli, iż to ostatni krzyk mody. Wzruszył ramionami, nie racząc nawet skomentować tej dość niecodziennej wiadomości, uważając, że takie zachowanie pozwoli mu ukazać głęboką ignorancję do tak marnego człowieka jak ów student.
          - Zanieś rzeczy do pokoju na poddaszu, później wyrzuć śmieci, wyjmij naczynia ze zmywarki i sprawdź jakie są przewidywane kursy koron norweskich na przyszły tydzień i czy warto kupić akcje elektrowni Kongsvinger. Oczekuję cię tutaj za pół godziny - odwróciwszy się tyłem do przybysza, rzucił przez ramię lekkim tonem, ale zadbał, aby zabrzmiało to wystarczająco apodyktycznie. Tymczesem Lee odwrócił się na kanapie, zupełnie nie kryjąc zaskoczenia. Heechul miał jedynie nadzieję, że ten nie powie niczego głupiego.
          - O. Kto to? Ten Kyuhyun - łamaga? To nie oglądasz dalej ze mną? Bo twój ulubiony smok zaraz będzie walczył i... - Kim, z trudem powstrzymując zbolały jęk, przycisnął dłoń do ust młodszego, dość brutalnie przerywając mu kompromitującą wypowiedź. No pięknie. To teraz cały świat się dowie, co ogląda w domu ten dojrzały mężczyzna. Taemin, nadal z ręką starszego na twarzy pomachał do przybysza entuzjastycznie i bez cienia wstydu, jakby przed sekundą wcale nie nazwał go łamagą.
          Kyuhyun przyglądał się tej scenie z drwiącym uśmieszkiem. Jeden zero dla niego... albo nawet trzy zero, jeśli liczyć dodatkowe punkty za szlafrok w słoniki i za oglądanie bajek przez faceta w średnim wieku. Wciągając ciężki bagaż po schodach rzucił jedynie krótkie:
          - Ładny szlafrok!
          Złość niebezpiecznie szukała ujścia, ale businessman w ostatnim momencie się powstrzymał.
          - Dziękuję - wydusił z zaciśniętymi zębami, kiedy student już zniknął na górze. To będzie ciężka relacja.
          Zupełnie odmiennego zdania był Kyuhyun, niezmiernie z siebie zadowolony. Będzie łatwiej niż się wydawało. Możliwie powoli wziął się za wykonywanie poleceń. O nie, nie zamierzał się od niczego wymigiwać, nie był oszustem. Umowa to umowa... na szczęście umowę można zawsze ładnie utemperować.


~*~


          - Ekhm. To jakie są kursy koron?
          Pół godziny przeznaczone na wykonanie zadań minęło bardzo szybko, spędzone przez Kyuhyuna na pracy (mniejsza część) i podsłuchiwaniu rozmów lokatorów (większa część), z których wywnioskował między innymi to, że ten dziwny dzieciak to niejaki Lee Taemin, kuzyn pana prawie-groźnego, jednocześnie żyjący na czas studiów jak pasożyt na jego koszt. Wygodne, niewątpliwie. Dla jaśnie pana Heechula pewnie nie było to żadne znaczące obciążenie, zresztą nic pewnie nie było dla niego obciążeniem, skoro mógł sobie teraz wygodnie siedzieć na skórzanym, DROGIM fotelu z nogą na nogę, notując coś srebrnym, zapewne bardzo DROGIM długopisem na kartce, która znając życie była z tak wspaniałego gatunku papieru, że również była DROGA. Cho stał nad nim, bezczelnie wpatrując się w zapiski, od dwóch minut czekając na jakąkolwiek reakcję, której dopiero teraz się doczekał.
          - Nie mam przeglądarki internetowej w głowie, tak się składa, i podejrzewam że ty też nie. Chyba, że się mylę, to mnie popraw.
          Kim dopiero teraz raczył podnieść wzrok, uśmiechając się drętwo.
          - Komputer. Wiesz co to za urządzenie, czy może jesteś zbyt... zacofany?
          To był impuls, Cho nie był w stanie w żaden sposób opanować fali wściekłości, która jak wielki taran zburzyła jego opanowanie i zdefragmentowała racjonalne myślenie, pozostawiając morze czystego wzburzenia, które nie wiedziało, co można mówić, a czego pod żadnym pozorem nie.
          - A twój ograniczony umysł nie rozumie, że NIE KAŻDY ma miliardy na koncie i nie każdego STAĆ na komputer, bo może priorytetem jest mieć co jeść?!
          W tym momencie z trudem powstał z prochów jego umysł, o tą sekundę za późno, bo usłyszawszy właśnie wypowiedziane słowa postanowił popełnić widowiskowe harakiri. Pozostawił tym samym ciało na pastwę niewątpliwej głupoty, bo to było jedyne, co mogło popchnąć Kyuhyuna do zrobienia tak idiotycznej rzeczy, jaką była ucieczka.
          No, pięknie. Pierwszy dzień znajomości, a on otwarcie wykrzykuje na cały dom, że nie ma grosza, tym samym tracąc jakąkolwiek dumę, którą kiedykolwiek miał. Brawo, perfekcyjne zagranie! Zatrzasnął drzwi do pokoju i ruszył w stronę swojej walizki, z zamiarem jak najrychlejszego opuszczenia tego przyczółku szatana, gniazda najobrzydliwszej hieny, jaką widział w życiu. Zanim jednak zdążył dojść choćby do połowy pokoju, drzwi lekko się uchyliły, na co Kyuhyun odwrócił się gwałtownie, gotów odeprzeć atak.
          Ten jednak nie nadszedł. Przez niewielką szparę widać było twarz tego parszywca, teraz jednak dziwnie... zmartwioną? Czyżby na starość przyszły też wyrzuty sumienia? Patrzył gdzieś w bok, starając się usilnie ukryć zmieszanie.
          - W pokoju Taemina, czyli tym na końcu korytarza na piętrze, jest laptop. Nie ma hasła. - Mówił szybko i tonem zbyt niedbałym, jak na niego, co było co najmniej niepokojące. Jeszcze bardziej niepokojący był moment, kiedy spojrzał wprost na studenta. - I jeszcze... - Jego oczy wyrażały wtedy niemal życzliwość, ale chyba szybko wrócił do zmysłów, bo zaraz zastąpiła ją jego zwyczajna zimna ignorancja. - Nic, nieważne.


~*~

          Szedł przez zaludnioną ulicę, którą bardzo dobrze poznawał, jednak zwykle była niemal zupełnie pusta. Teraz niemal nie dało się przejść w tłumie wypełniającym całą wolną przestrzeń. Wiele osób wyglądało jakby się gdzieś spieszyło, bo co chwilę ktoś go potrącał ramieniem i nawet tego nie zauważał. Kyuhyun przedzierał się metodycznie, jednak wciąż pozostawał w tym samym miejscu. Domy wkoło wydawały się jakieś martwe, jakby opuszczone wiele lat temu. Gdzieś wśród nich było też gruzowisko, porośnięte mchem i chwastami, a spod niego wydobywał się gęsty dym. Cho złapał się płotu, nie dając się przepchnąć tłumowi, który coraz bardziej na niego napierał, jakby agresywnie, i ze zdziwieniem spojrzał na małego chłopca stojącego wśród zburzonych cegieł. Chłopiec łkał cicho, zaciskając w dłoniach jakiegoś pluszowego misia. Dlaczego nikt mu nie pomoże? Nie spyta się, co się stało? Kyuhyun już miał do niego coś krzyknąć, kiedy ten spojrzał prosto na niego i wskazał na niego palcem.
          - To twoja wina - powiedział cichym głosem, jednak cały tłum najwyraźniej to usłyszał, bo wszyscy odwrócili się w stronę studenta, łypiąc na niego wrogo.
          - Co? Ja? Jak? Dlaczego?
          - To twoja wina! - Tym razem do chłopca przyłączyło się kilka osób, otaczając go jak głodne wilki. - To twoja wina!
          Po chwili już wszyscy go otaczali, wskazując na niego palcami i krzycząc jednocześnie.  
          - To twoja wina! Twoja wina! Twoja, twoja... twoja wina!
          Wszystko zniknęło kiedy upadł i ocknął się w łóżku w jakimś ogromnym pokoju, z jakimś facetem stojącym nad nim i uśmiechającym się szyderczo. Co do cholery?
          - Godzina szósta, a ja nie mam śniadania. Tylko nie krzycz, jak przed chwilą, że to nie twoja wina.
          Kurwa mać. Prawie zapomniał, że zgodził się robić za służkę u jakiegoś gościa, który najwyraźniej był przekonany, że jest czymś w rodzaju księcia, i że skoro ma pieniądze, to może wszystko. 
          Okej. Mógł.
          Zrobił jakiś durny grymas do tego tępego bogacza, który już szedł w kierunku drzwi, i przesunął dłonią po twarzy. Widok Heechula rano, mimo że niezbyt przyjemny, pozwolił mu ekspresowo zapomnieć o nawiedzającym go prawie co noc śnie, właściwie koszmarze, z którego zawsze pamiętał jedynie jakieś urywki. 
          Po kolei. Właśnie był w beznadziejnie dużym domu w którym wszystko kosztowało majątek, z zadufanym w sobie idiotą i rozpieszczonym dzieciakiem, była szósta, na ósmą miał zajęcia na drugim końcu miasta, a teraz miał zrobić śniadanie... Chwilę!
          - Księciuniu! - krzyknął, w biegu wsuwając klapki na stopy i wybiegając za Kimem. Ten odwrócił się powoli, mierząc Kyuhyuna ze zniesmaczoną miną (okej, co biedny student miał poradzić że zawsze spał w samych bokserkach?). - Od kiedy to mam jeszcze robić za kucharza?
          Oho, czyżby zaczynał się bunt? I jaki "księciunio"? Heechul przywołał lodowaty wyraz twarzy i ziewnął pokazowo.
          - Odkąd u mnie mieszkasz - skwitował, ruszając dalej. Za nic nie mógł dać za wygraną temu pasożytowi, nie był darmowym hotelem, to on miał tu odnosić korzyści, nie jakiś chłoptaś z ulicy. Co go zdziwiło, to to, że nadal słyszał przytłumione kroki za sobą, ale postanowił to zignorować. Szło mu całkiem nieźle, dopóki tamten nie zastąpił mu drogi. Natychmiast wykonał zwrot w bok, aby obejść szatyna, ale znów został zagrodzony.
          - Przesuń się. - Włożył w słowa możliwie dużo jadu.
          - Podpiszmy umowę.
          - Umowa jest prosta. Ja mówię - ty robisz.
          Cho myślał szybko. Skoro nie pójdzie na układ, trzeba zadziałać podstępem.
          - Czyli jeśli powiesz "pocałuj mnie w dupę", to mam to zrobić? - Dobre zagranie. Student pogratulował sobie pomyślunku, oczekując ulegnięcia.
          - Właściwie, to całkiem kusząca propozycja - skwitował Heechul, wymijając skonfundowanego Kyuhyuna. 
          - Podwieź mnie na uczelnię. - Młodszy zmienił temat, kalkulując to jako dobre posunięcie. Teraz powinna się zacząć kłótnia, którą poprowadzi tak, aby wyjść na swoje.
          - Okej. Zrób śniadanie.
          Businessman kolejny raz zaskakiwał. Dlaczego za cholerę nie dało się przewidzieć jego zagrań? Chociaż z drugiej strony... to brzmiało jak całkiem korzystny układ.



~*~


          - Co? Pogrzało cię? Zgodziłeś się?! To może być jakiś chory psychicznie zboczeniec, jakiś... - Minho miał na twarzy totalny szok i niedowierzanie, a z krzesła prawie spadł, krzycząc na tyle głośno, że zwrócił na siebie uwagę całej sali wykładowej. Spojrzawszy przepraszająco na wykładowcę, kontynuował już ciszej. - Dlaczego? Co on ci zrobił? Groził ci? Może idź z tym na policję, zgłoś to komuś...
          - Uspokój się, idioto. Sam do niego poszedłem, bo wywalili mnie z akademika i...
          - COO?!
          Kyuhyun nie mógł powstrzymać bezsilnego uderzenia otwartą dłonią w czoło. Czasami się zastanawiał, dlaczego zadawał się z tym kretynem.
          - Panowie Cho i Choi, proszę o spokój, tak się składa że resztę sali może interesować wykład, nawet jeśli wy uważacie go za wybitnie niewartego waszej uwagi.
          Szatyn spojrzał na przyjaciela karcąco, jakby ta uwaga była skierowana tylko do niego, a nie do ich obu. Nie zrobiło to jednak na nim większego wrażenia, bo wciąż wyglądał na wstrząśniętego przed chwilą usłyszanymi faktami.
          - Jak to wywalili? Nawet znając twoją sytuację? No i co zrobił ten gościu, jak do niego wbiłeś? - Minho poszedł chyba po rozum do głowy, bo tym razem szeptał, nie mniej przejęty niż wcześniej.
          - Skoro byłem 5 miesięcy do tyłu z czynszem, to się nie dziwię. Co zrobił? Nic. Aż się zdziwiłem, wyglądał jakby się tego spodziewał, czy coś. Nie wiem, dziwny jest, ma syndrom księcia i ciężko go podejść. Ale wiesz, przynajmniej mam gdzie mieszkać, nie rób takiej zbolałej miny, znam podstawy samoobrony. Poza tym facet wygląda na takiego, co by muchy nie zabił, bo bałby się pobrudzić. 
          - No, jak dla mnie wcale przyjemnie nie wyglądał... - Choi miał sceptyczny wzrok, ale już przynajmniej nie wyglądał, jakby miał zejść na zawał.
          - Znasz mnie, jedyna osobą która tu się może bać to on. Poza tym ma zupełnie niegroźnego kuzynka, więc sam na sam z nim w domu nie jestem. Chociaż ten kuzyn też jest dziwny, co za facet nosi długie, rude włosy i ubiera się jak dzieciak z gimnazjum?
          Nie wiadomo dlaczego, Minho nagle otworzył szeroko oczy, jakby to, co powiedział teraz było bardziej szokujące niż wszystko wcześniej.
          - Em... wszystko w porządku? - Kyuhyun szturchnął jego ramię.
          - Wiesz jak ten kuzyn się nazywa? 
          - Taemin, a co? Lee Taemin.
          Choi prawie zapadł się pod ławkę, zbladł i wydał z siebie dziwny dźwięk, coś między kaszlnięciem a zachłyśnięciem się.
          - Minho, co się dzieje? Kim on jest?
          - To... to mój stalker.