poniedziałek, 16 marca 2015

Nobody


           Nic mnie nie usprawiedliwia. Nie wiem czemu to napisałam, w parę godzin tej nocy, i tak nie mogąc spać. Nikt nie powinien tego czytać, tym bardziej nie wiem dlaczego to wstawiam. Nic nie wiem. Przepraszam. I tak to nie jest warte nawet minuty waszego czasu, więc zróbcie sobie przysługę i tego nie czytajcie. Przepraszam. Pewnie to usunę, jak się zorientuję, jak głupstwo zrobiłam.



_______________________


typ: one shot
gatunek: angst...
paring: brak
ostrzeżenia: nie czytać
rating: PG-13
 
muzyka: dobrze, jeśli posłuchacie tych piosenek, zwracając uwagę na ich tekst:  





           Szare ulice umykały za oknami pustoszejącego z każdym przystankiem autobusu. To nie był dobry dzień na wychodzenie z domu. Zacinający deszcz i porywisty wiatr skutecznie zniechęcał ludzi do wychylenia się z ciepłego i suchego zacisza wnętrz. W dziesiątkach okien widziałem nie przejmujące się niczym przytulone pary, leżące na kanapie, oglądające jakieś pseudointeligentne filmy czy programy. Jakiś czas temu uśmiechnąłbym się z politowaniem dla ich płytkiego gustu i braku lepszych zajęć niż odmóżdżanie się papką, którą wciskano im w reżimowych telewizjach. Ale teraz... nie. Teraz jedynie coś mnie kuło na myśl, że oni są szczęśliwi, bo mają SIEBIE. Teraz sam nie potrafiłem oglądać niczego, co się kończyło szczęśliwie. Szczęście, już samo to słowo mnie mdliło i paliło, bo prawo do szczęścia chyba nie było takie publiczne, bo zrobiło wyjątek. Dla mnie. Może po prostu na nie nie zasługiwałem. Na co miałby zasługiwać ktoś taki jak ja? Zapewne dokładnie na to, co właśnie otrzymywałem. 
          Zapatrzyłem się na niknący w mroku, obmywany teraz przez przez brudną deszczówkę pomnik jakiegoś cesarza czy innego władcy. Kiedyś często siadaliśmy tam po treningu tańca i zajadaliśmy kupione wcześniej tony słodyczy i napojów, śmiejąc się ze wszystkiego i rozmawiając na tysiące tematów, nie mogąc się rozstać mimo późnej pory. Później odwoziłem cię do domu, lub ty mnie, żeby jeszcze trochę czasu spędzić razem. Jednak później wszystko przepadło. Nie wiem czy nagle, czy stopniowo, ale za każdym razem po treningu gdzieś się spieszyłeś, musiałeś coś pilnego załatwić. Rozumiałem. Ufałem.
          ...Co się zmieniło?
          Wymówki stały się chlebem powszednim. Wymówki od wszystkiego. Później już tylko udawałem, że ufam. Wszystko się zmieniło.
          Telefon zabrzęczał, jakimś krótkim sygnałem dźwiękowym oznajmiając otrzymanie wiadomości. Wyjąłem go, ale tylko po to, żeby go wyłączyć. I tak jedyna wiadomość, jaka mogła to być, to "wygrałeś samochód" lub "brak środków, doładuj konto". Już dawno straciłem jakąkolwiek nadzieję na wiadomość od ciebie, mimo że kiedyś nawet nie nadążałem za wiadomościami, które mi wysyłałeś. Kiedyś to było normą, ale teraz wiedziałem co innego. Dla mnie normalne było przebywanie jak najdalej od ciebie, byle moja obecność ci nie ciążyła. Bylebyś czuł się komfortowo.
          Każdy dzień był dla mnie wysiłkiem. Podnieść głowę z przemoczonej łzami poduszki, umyć się, ubrać w czyste ubrania, zjeść cokolwiek, to się stało jak walka. A jeszcze trudniejsze stało się przebywanie z ludźmi. Kiedy musiałem się uśmiechać, rozmawiać, to czasami było ponad moje siły, jeszcze widząc ciebie, tak szczęśliwego beze mnie. 
          To dobrze, powtarzałem sobie, to dobrze, przecież o to zawsze chodziło, żebyś był szczęśliwy, nieważne jakim kosztem, nieważne że mnie to uśmiercało, póki ty czułeś się dobrze, tak miało być. Próbowałem się śmiać, ale mój śmiech brzmiał sztucznie i bez wyrazu. Jak mechaniczna lalka, zaprogramowana jedynie na płytkie "hahaha", która się zacięła, i odtwarza się wciąż jedno nagranie...
          Może ja byłem nawet taką lalką. W rękach dziecka, które na początku, zafascynowane, bawiło się nią, ale później odrzuciło, znudzone. Bo inne, nowe zabawki były lepsze. Ciekawsze. Ja byłem tą starą, niepotrzebną, brzydką zabawką, pozszywaną w kilku miejscach, zakurzoną, leżącą w kącie bez życia, czekającą wciąż na powrót dobrych dni. 
          Ale te nie powrócą. 
          Wiedziałem to dobrze. Wszystko już zakończone, spektakl dobiegł końca, można się rozejść. Aktorzy już nie wrócą. Ale ja nie byłem nawet aktorem w tej godnej pożałowania sztuce. Byłem marionetką, a scenariusza już się nie dało odwrócić. Przedstawienie odegrane. A rekwizyt można odstawić w kąt. Oby już nigdy nie był potrzebny.
          Zacisnąłem dłoń na poranionym, wychudzonym udzie. Nie mogłem jeść, bo wciąż było mi niedobrze, kilka razy też uległem i uspokoiłem łzy przeciągając ostrzem po skórze i wpatrując się w strużki krwi. Pomagało zaledwie na kilkanaście sekund, a później było tylko gorzej. Ale dla tych chwil z mniejszym bólem... robiłem to. Nie wiedziałem, czy ktoś się domyśla. Miałem nadzieję że nie, bylebyś ty się nie dowiedział, chociaż ciebie to by zapewne wcale nie obeszło. Nic nie szkodzi. Wybaczyłbym ci niezliczony raz. Tak, jak zawsze wybaczałem ci wszystko. Bo choćby nie wiem co, nie potrafiłem nie wierzyć w twoje dobre intencje. Przecież zawsze byłeś taki... wrażliwy. Potrafiłeś dostrzegać w ludziach to, czego ja nigdy nie umiałem. A we mnie? Czy dostrzegłeś we mnie rysę, niewybaczalną wadę, błąd, okropny defekt, usterkę, skazę? Czy to był powód twojego odejścia? Czy to przez to teraz schodziłem ci z drogi, aby nie zaburzyć swoją obecnością estetyki twojego świata? Czy to przez to nie mogłem teraz na ciebie spojrzeć, nie mówiąc już o wypowiedzeniu słowa? Byłem uwięziony w pajęczynie przeszłości, z zawiązanymi rękami i ustami. Nic nie mogłem i wszystko powinienem. 
          Wysiadłem z pustego autobusu na pętli, nie próbując nawet zasłonić twarzy przed deszczem, pozwalając by gęste krople opadały na skórę, mocząc ubranie i włosy. W lato to mogłoby być orzeźwiające, jednak przy temperaturze niewiele powyżej zera i przenikliwym wietrze było niemal bolesne. Dobrze, bardzo dobrze, na to zasługuję. Ruszyłem tak dobrze znaną drogą, tyle razy pokonywaną, teraz zupełnie pustą ulicą spływającą potokami wody, wlewającej mi się do butów. Tak dobrze pamiętam te wszystkie razy, kiedy uciekaliśmy przed deszczem pod najbliższy daszek, śmiejąc się i potykając. Kiedy wchodziliśmy do domu któregoś z nas, zdejmowaliśmy przemoczone ubrania i w samych bokserkach graliśmy w jakąś strzelankę. Kiedy nie spaliśmy do rana, mając zawsze zbyt dużo tematów do obgadania, więc leżeliśmy tylko obok siebie, szepcząc różnorakie historie, które oboje już doskonale znaliśmy. Czy to naprawdę się wydarzyło, czy to tylko mój wymysł, marzenie dzieciaka? Nikt, patrząc na nas teraz nie powiedziałby, że się znamy. Cisza i dystans. Teraz tylko to znałem, a czasy, kiedy nie było mnie i ciebie, tylko byliśmy my, wydawały mi się tak odległe, że wręcz nierealne.
          Nie wiem czy płakałem. Nawet jeśli, to ulewa tuszowała wszelkie łzy, które jeszcze zostały do wypłakania. A może to było jak niewyczerpane źródło? Huk wichury zagłuszał szloch. 
          Znałem na pamięć kod do twojego domofonu. Był tak samo wyryty w zakamarkach mojej świadomości, jak każdy twój uśmiech, gest, grymas. Wpisawszy go na ślepo, wszedłem do ciemnej klatki schodowej i natychmiast skierowałem się na schody w górę. Co prawda była tam jeszcze winda, ale to tylko kolejne, niepotrzebne wspomnienia związane z tobą. 
          Siódme piętro przebiegłem, robiąc wszystko, byleby nie patrzeć na drzwi, na te drzwi, za którymi pewnie teraz byłeś. Niesamowite. Będąc tak blisko, jestem tak daleko. Ostatnie piętra pokonałem na bezdechu, krztusząc się nie wiadomo, czy od łez, czy od zmęczenia. Może od obu. Drabinka na dach była spuszczona, jakby specjalnie na mnie czekając.
          Te dziesiątki razy, kiedy siedzieliśmy razem na tym dachu, na którym teraz stałem, obgadując wszystko i wszystkich, jedząc jakieś ciasteczka upieczone przez twoją mamę i pijąc kompot, przewinęły mi się przed oczami jak film, którego nie można zatrzymać ani wyłączyć. Ciekawe, czy z twoimi obecnymi... przyjaciółmi robiłeś to samo. Ciekawe, czy czasami choć wspomniałeś mnie i wszystko, co razem przeżyliśmy. Ale nie dowiem się tego, nie zobaczę już jak czekasz na mnie na przystanku, nie zobaczę jak machasz mi z daleka, nie ujrzę jak się do mnie uśmiechasz. Teraz byliśmy sobie bardziej obcy niż dwoje przechodniów, mijających się zapewne pierwszy i ostatni raz na tłocznym chodniku. Bo tak było lepiej. Lepiej dla ciebie. 
          Powoli szedłem przed siebie.
          Dziękuję za te wszystkie chwile spędzone razem, które dla mnie były bardziej cenne niż cała reszta wszechświata. Dziękuję za wszystkie słowa, te raniące i bolesne też, bo to były twoje słowa, przeznaczone dla mnie, dla kogoś tak marnego i beznadziejnego, każde na wagę złota. Dziękuję za każdy uśmiech, szczery czy nieszczery, za każdą sekundę oddaną mnie, nawet jeśli byłem dla ciebie ciężarem nie do utrzymania. Dziękuję za wszystkie momenty, kiedy byłem po prostu szczęśliwy, mając ciebie obok i kiedy myślałem, że nic nie będzie w stanie zakończyć tej bajki. Przepraszam, że nigdy nie byłem ciebie warty.
          Ostatni krok był tym najlżejszym.







poniedziałek, 9 marca 2015

Don't tease me - rozdział IV


          Rozdział znowu krótki.
          Ciężko mi się to pisze, bo nie wiem czy moja dedykacja ma sens. Póki jednak jest choć ułamek szansy, że osoba, dla której jest to opowiadanie, to czyta, będę pisać choćby nie wiem co.
          Mam spore wątpliwości co do tego rozdziału, więc proszę was o komentarze. Bo z tymi jakoś u was nienajlepiej, hm? 
          Dziękuję wszystkim czytelnikom. Sama świadomość, że ktoś poświęca paręnaście minut na moje wypociny, jest bardzo przyjemna.
          Enjoy.



 _______________________




          Zdjął wodę z gazu i szybko wybiegł z kuchni.
          - Mamo, wychodzę!
          - Dobrze, kochanie, bądź przed dwudziestą pierwszą! 
          Uśmiechnął się krzywo i pobiegł drogą nad staw. Oszukiwał mamę, że spotyka się z kolegami, żeby się nie martwiła. Nie chciał, żeby wiedziała, że jest wyśmiewany i zastraszany przez okoliczny "gang", grupkę chłopców starszych od niego może o dwa lata, której przewodniczył Kim Jongin, znany z największego sadyzmu i okrucieństwa, już w tym wieku. 
          Rozglądał się cały czas niespokojnie, żeby się nie natknąć przypadkiem na któregoś z nich. Czasami miał dość i chciał wszystko powiedzieć mamie, ale nie miał serca tego robić, wiedząc, że bardzo by się tym przejęła. Tak, jak było, było dobrze. Nawet jeśli musiał się chować nad stawem lub w lesie.
          Zapisał kilka zdań w pamiętniku, a następnie położył się na trawie i po prostu wpatrywał się w wieczorne niebo. 
          Nie wiedział dokładnie ile tak leżał, kiedy nagle się zerwał na równe nogi. Jak mógł być taki nieodpowiedzialny?! Przecież zostawił włączony gaz. 
          Już kiedy biegł, mógł się zorientować, że coś jest nie tak. Słyszał hałasy, jakie w tych dzielnicach się nie zdarzały. Pierwszym, co zobaczył, był spory tłum zgromadzony na ulicy i kilka wozów strażackich.
          Następnie zamarł. Jego dom się palił.




 ~*~



           Czy wszystkie starsze panie (a przede wszystkim ich mieszkania) muszą tak śmierdzieć kotami? Nie, żeby coś miał do kotów, no ale... Rozejrzał się po niewielkim wnętrzu, utrzymanym w typowo babcinym stylu, czekając na powrót gospodyni z kuchni.
          - Już, złotko, już - zawołała - chcesz torcika czy serniczka? Zresztą, na pewno chętnie zjesz oba.
          Jęknął w duchu, czując, że jego żołądek buntuje się przeciwko jeszcze większej ilości cukru, niż wmusił w niego wcześniej Taemin.
          - Nie jestem głodny, naprawdę, nie trzeba...
          Za późno. Starsza pani już postawiła przed nim talerz z potężnymi kawałami zarówno tortu, jak i sernika, a następnie usiadła naprzeciwko niego, wpatrując się w niego wyczekująco. Czego ona chciała? Historię jego życia od śmierci rodziców? Nie było czego opowiadać. Szkoła, śmierć babci, studia. Norma.
          - Aleś wyrósł, odkąd cię ostatni raz widziałam... Tak często do was przychodziłam! Byłeś takim uroczym dzieckiem, a później stała się ta okropna tragedia...
           O tak, na pewno przychodził tu po to, żeby nasłuchać się o pożarze. Jakby sam zbyt dobrze nie wiedział wszystkiego.

          - Powiedz mi... złapali może sprawcę?
          Spojrzał na nią jak na idiotę. Nie było dla wszystkich wystarczająco jasne, że to ON zabił swoich rodziców? Że SAM sobie zgotował taki los? Już miał wstać i wyjść, nic nie mówiąc, ale usłyszał kolejne słowa.
          - Bo wiesz, ja byłam tam zeznawać, nie raz nawet, wszystko powiedziałam, więc mam nadzieję że to coś dało... Nie mogę w to uwierzyć. Taki dzieciak, a był zdolny do takich rzeczy...



~*~



          - A mózg to ci twoje niebieskie słoniki wyżarły? Czy może smoki? 
          - U ciebie nie byłoby nawet co wyżerać... Tych szarych komórek to by dla ameby nie starczyło.
          - Nie wiem czy wiesz, ale nie kupisz IQ za pieniądze, inteligentnym trzeba się urodzić.
          - Szkoda, że tobie nie wyszło.
          Sytuacja była irracjonalnie śmieszna, przynajmniej dla Taemina, który siedział po turecku na podłodze i przyznawał każdej ripoście punkty w skali od jednego do dziesięciu (choć czasem sam wyłamywał się ze skali przyznając na przykład punkty minusowe lub inne, jak pierwiastek z tysiąc trzysta pięćdziesięciu dwóch). Wyglądał jednak na jedynego, który się dobrze bawił. Kyuhyun stał z rękami w kieszeniach i grzywką na twarzy, strzelając laserami z oczu. Jego ton głosu wyrażał zdenerwowanie na pograniczu wybuchu, co tworzyło dość zabawny kontrast z postawą Heechula, który to siedział na fotelu z nogą na nogę, popijając mocną kawę, i czytał jakąś gazetę, nawet nie patrząc na Kyuhyuna, odpowiadając mu znudzonym, lekkim tonem.
          Nikt już nie pamiętał, od czego to się zaczęło, ale nie było wątpliwości, że zaczął nowy lokator. W ciągu pierwszych dni wykazał już spore zamiłowanie do kłótni i sprzeczek, które sam wywoływał (chociaż kłótnie to były chyba tylko dla niego, gdyż nie było pewności, czy Heechul w ogóle go słuchał). Ale chwilę, jest tu ktoś, kto się mu dziwi? W końcu kto by się nie zdenerwował, pytając o jedną rzecz dziesięć razy i nie słysząc odpowiedzi, bo drogi książę galaktyki albo wszechświata jest zbyt dumny na to, żeby chociaż spojrzeć na swojego wyzyskiwanego służącego? No dobrze, czasami na niego patrzył, ale pewnie tylko dlatego żeby znaleźć jakiś mankament w jego sposobie wykonywania pracy albo, lepiej, w nim samym. No, chociażby wczoraj, kiedy ścierał kurze w salonie, najjaśniejszy pan Kim stał nad nim najpierw przez pięć minut (ale on się nie dał wytrącić z równowagi, i skutecznie ten fakt ignorował), a następnie zrobił test białej rękawiczki (a dokładniej białej ręki, bo co prawda rękawiczek nie miał, ale bladość jego chudych dłoni podchodziła pod biel), uśmiechając się z satysfakcją, kiedy wykrył parę drobinek kurzu. I co miał zrobić, jak nie rozpocząć afery? Fakt, że Heechul jedynie patrzył na niego z uniesionymi brwiami i, co gorsza, z uśmiechem, jeszcze bardziej go podbuzowywał. Chociaż, teraz, jak mu odpowiadał i skutecznie zupełnie bezskutecznie ripostował jego wszelkie komentarze, było nawet gorzej. 
          - Zbieraj się, wychodzimy.
          Co? Zaraz, moment, zwarcie, CO? W środku kłótni ma czelność wstać i tak o sobie powiedzieć "wychodzimy"? Poza tym, dokąd niby?
          - Co? - tylko tyle był w stanie powiedzieć w reakcji na tak nieoczekiwane pytanie.
          Heechul przez chwilę wyglądał jakby miał odpowiedzieć jakoś zgryźliwie, na przykład "po koreańsku nie rozumiesz, czy jak?", ale spojrzał na niego i westchnął. Wbrew samemu sobie, było mu tego dzieciaka trochę szkoda. Prawie wszystko, co o nim wiedział, wiedział od Taemina, bo tylko z nim w tym domu student normalnie rozmawiał. Wiedział o śmierci jego rodziców, o problemach finansowych, o wyrzuceniu z akademika i innych okropieństwach, które przeżył Kyuhyun. Czasem się łapał na tym, że był zły, że nie usłyszał tego osobiście, ale natychmiast odsuwał od siebie te irracjonalne myśli. Z drugiej strony tak wkurzającego dzieciaka to jeszcze chyba nie spotkał! Co on się z nim będzie cackał. Obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem potargane i za luźne spodnie chłopaka, i, również za luźną, czarną bluzę z kapturem. O butach nawet wspominał nie będzie, jak można coś takiego nosić?
          - Powiedziałem, że wychodzimy. Idę wyprowadzić samochód z garażu, za pięć minut widzę cię przed bramą. 
          Kyuhyun otworzył już usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zrezygnował i jedynie prychnął, krzywiąc się w stronę Heechula.



 ~*~


          - W galeriach handlowych też masz jakieś interesy? - zapytał Kyuhyun, chwilowo zapominając o ironicznym tonie i rozglądając się po samochodach na ogromnym parkingu. Wszystkie wyglądały bardzo mało okazale przy grafitowym, matowym, i oczywiście możliwie najnowocześniejszym SUV-ie Heechula.
          Był zadowolony, że podróż dobiega końca, bo Kim, pomimo swojego stoickiego i chłodnego zachowania, prowadził impulsywnie i jeździł z prędkością zapewne dwukrotnie większą niż dozwolona. Kyuhyun siedział sztywno na przednim siedzeniu, zastanawiając się, jakie są tu zabezpieczenia antykolizyjne, jednak Taemin zdawał się być przyzwyczajony, bo leżał rozwalony na tylnym fotelu, oczywiście bez zapiętych pasów. Cho nie miał pojęcia, dlaczego ten pojechał z nimi, bo pytanie zbył jedynie tajemniczym uśmiechem.
          - Niech będą interesy, choć ja bym to nazwał bardziej... uestetycznianiem otoczenia. - Heechul wjechał między dwa samochody zdecydowanie szybciej, niż parkuje przeciętny człowiek. Ale chwilę, Heechul? Przeciętny człowiek? O czym my w ogóle mówimy.  
          Kyuhyun zawsze lubił galerie handlowe, mimo że nigdy nic nie kupował. Często zdarzały się jakieś degustacje (co zawsze oznaczało darmowe jedzenie), a nawet samo oglądanie różnych rzeczy i wyobrażanie sobie, że jest się w stanie to kupić, było całkiem przyjemne. Teraz szedł przodem i nawet nie oglądał się za siebie; był pewien, że idą na górę, tam gdzie były wszystkie biura. Jakie było jego zdziwienie, gdy czyjaś ręka w pewnym momencie silnie pociągnęła go w bok i wepchnęła do jakiegoś sklepu, niemal go przewracając. Ten pieprzony wariat, co on sobie wyobraża! Już miał gotową piękną wiązankę na Heechula, kiedy zdał sobie sprawę, że dalej jest ciągnięty, teraz pomiędzy jakimiś wieszakami, aż w końcu wylądował w niewielkiej przebieralni i został w niej zamknięty. 
          - Pilnuj tego uparciucha żeby nie uciekł, patrz czy nie będzie chciał wyjść górą - usłyszał z zewnątrz.
          O, co to to nie! Uciekać na pewno nie miał zamiaru, miał jeszcze jakieś resztki czołgającej się po podłodze i wołającej o łaskę dumy... tfu, miał jeszcze swoją silną dumę. Oparł się o ścianę w rogu małego pomieszczenia i westchnął ciężko. Jak wybrnąć teraz z tej sytuacji, żeby nie wyjść na sierotę?  
          Pchnął drzwiczki i wyszedł z pomieszczenia, wpadając na Taemina.
          - Och, przez ciebie zawaliłem poziom! - powiedział młodszy z wyrzutem, jednak nie wydawał się zły, raczej rozbawiony. Nie próbował go zatrzymywać, najwyraźniej wiedział, że nie ma zamiaru uciekać. Ten dzieciak był tak domyślny, że czasami wiedział co Kyuhyun ma na myśli zanim tamten nawet zdążył dobrze pomyśleć. 
          Heechul wrócił całkiem szybko, a za nim dreptała onieśmielona asystentka trzymająca naręcze ubrań. Heechul nawet się nie zdziwił tym, ze Cho nie był w przebieralni, a stał przed nią i patrzył jak Taemin gra na smartfonie. Bez słowa kiwnął na asystentkę, a ta podała Kyuhyunowi kilka par spodni. Oho, czas wcielić plan w życie!
          - Co to ma być? Nie założę tego, w życiu! Tfu, tego też nie!
          W końcu kto bogatemu zabroni wybrzydzać!




~*~
          - Chcę nakji bokkeum* - oznajmił apodyktycznie. Na dopełnienie wizerunku zatrzasnął menu i rzucił je w stronę stojącego obok mikrusowatego kelnera, który ledwo je złapał, z każdą chwilą mając bardziej przerażoną minę. Złożył sobie w myślach serdeczne gratulacje za to zagranie, po czym spojrzał na Heechula, aby zobaczyć jego reakcję zmierzyć go triumfalnym wzrokiem. Cholera. Oklapł, kiedy zobaczył, że Kim przygląda mu się z uniesionymi brwiami, a jego twarz wyjątkowo wyrażała jakiekolwiek emocje, w tym przypadku politowanie. Chociaż i tak powinien mu dać medal, bo Heechul bardzo wytrwale utrzymywał swój imidż lodowego księcia, więc ukazanie nawet takich emocji było sytuacją wyjątkową i godną uwiecznienia w kalendarzu. Nawet kiedy Kyuhyun dwie godziny wybrzydzał przy wyborze ubrań, ten nawet na moment nie opuścił swojej pokerowej twarzy. Również chwilę temu, kiedy ów mikrusowaty kelner, który przedstawił się jako niejaki Do Kyungsoo, wpadł na Heechula, businessman nawet nie mrugnął, jedynie zmroził kelnerzynę takim wzrokiem, że ten natychmiast obiecał dwudziestoprocentową zniżkę. Teraz drobne chłopczę jedynie stało obok ze spuszczoną głową, czekając na zamówienie, i rzucało przeciągłe, ukradkowe spojrzenia na Heechula, na co Kyuhyun miał ochotę go zdzielić po twarzy. Chwila, co? Uderzyć za patrzenie na popierdolonego księcia smoków? Co on wymyśla, to chyba długotrwałe przymierzanie wszelakich ubrań, a następnie ich kupowanie (tyle nie miał przez całe życie!) tak na niego zadziałało. Wybaczcie. Rozumiecie, prawdziwy mężczyzna i zakupy... Pomijając już, że nie miał pojęcia jak się przestawi z luźnych bluz i spranych sztruksów na kolorowe marynareczki, sweterki, koszule i modne rurki. 
          - Nakji bokkeum? Jak można jeść takie obrzydlistwo, to ja nie wiem - mruknął Heechul, bardziej do siebie niż do kogokolwiek, cały czas przeglądając kartę dań.
          Taemin nachylił się w stronę Kyuhyuna.
          - Ma wrażliwe podniebienie, nienawidzi ostrych rzeczy - szepnął ze śmiechem.
          - Jak można nie lubić nakji bokkeum, to jedzenie bogów! Trzeba mieć strasznie spaczony gust - odpowiedział student, szczególnie akcentując drugie zdanie i z satysfakcją obserwując drgnięcie skroni businessmana.



_______________________

*jest to koreańskie danie - ośmiorniczki w bardzo pikantnym sosie