Jest i obiecany shot! Wiem, że może nie jest to arcydzieło, ale to pierwszy fanfik którego udostępniam. Byłabym bardzo wdzięczna za wszelkie opinie i konstruktywną krytykę.
Co do rozdziałowca, o jakim wspominałam, nie wiem kiedy się tu pojawi, ponieważ toczę zażarte targi z weną, a to, co na razie mam napisane czeka na sprawdzenie. Mam nadzieję że w przyszłym tygodniu wstawię zapowiedź, ale nic nie obiecuję (szczególnie że przyszły tydzień mam dość zajęty z uwagi na próbne matury i koncert NU'EST).
Zostawiam was więc z tym małym czymś, mam nadzieję że komuś się spodoba~
_______________________
Co do rozdziałowca, o jakim wspominałam, nie wiem kiedy się tu pojawi, ponieważ toczę zażarte targi z weną, a to, co na razie mam napisane czeka na sprawdzenie. Mam nadzieję że w przyszłym tygodniu wstawię zapowiedź, ale nic nie obiecuję (szczególnie że przyszły tydzień mam dość zajęty z uwagi na próbne matury i koncert NU'EST).
Zostawiam was więc z tym małym czymś, mam nadzieję że komuś się spodoba~
_______________________
typ: one shot
gatunek: smut
paring: 2min
rating: R
gatunek: smut
paring: 2min
rating: R
Przycumowałem niewielką łódkę do
pomostu i zgrabnie zeskoczyłem na deski, widząc z daleka idącą w
moją stronę postać. Przymrużyłem oczy, bo wieczorne słońce
mocno raziło. Przybysz na tle rdzawego zachodu zdawał się jedynie
czarną plamą, ale nie miałem wątpliwości kogo widzę. Odgarnąłem
opadające na twarz karmelowe kosmyki i jedynie patrzyłem jak
brunet kieruje się w moją stronę z uśmiechem. Stałem i czekałem,
choć czułem że jeszcze jedna minuta z dala od niego a z pewnością
umrę, zapadnę się i przestanę istnieć. Bo jest moim powietrzem.
On nawet nie jest osobą konieczną mi do życia. On jest moim
życiem.
Gdy poczułem odejmujące mnie ciepłe
ramiona zadrżałem z przejęcia. Mimo że to tylko tydzień, ba,
nawet nie, zaledwie pięć dni z dala od siebie, dla mnie to było
jak cała wieczność. Jakbym był pod wodą i musiał z trudem
powstrzymywać oddech, aby nie zginąć. Opuściłem głowę,
chwilowo nie radząc sobie z tym wszystkim co czułem w tamtym
momencie, ogrom ULGI mnie wręcz przytłoczył, aż zakręciło mi
się w głowie.
- Choi Minho - wyszeptałem jedynie. To
była sekunda, jak niemal z błaganiem otoczyłem go rękami i
przylgnąłem do niego całym ciałem, chowając głowę w jego
koszuli i gwałtownie wciągając jego zapach. Znów zachwiałem się
na nogach od nadmiaru... jak to się nazywa? szczęścia? Nie. To
zdecydowanie zbyt słabe słowo żeby opisać ogrom targających mną
emocji. To było jak ulewa po wielomiesięcznej suszy, jak pierwszy
promień słońca po nocy polarnej. Nie byłem sobie tylko w stanie
wyobrazić dłuższej rozłąki. Ale... przecież nigdy taka nie
będzie konieczna? Zawsze razem, tak
jak obiecałeś, prawda? Tak jak od początku naszej drogi?
Wierzysz w przeznaczenie, hyung? Bo dla mnie, nasze pierwsze spotkanie było jak... olśnienie. Rozwiązanie niezwykle skomplikowanego problemu matematycznego. Właściwie od początku naszej znajomości nigdy nie byliśmy z dala od siebie przez tak długi czas. Inni by się z nas śmiali... pięć dni to nie wieczność? Może i nie. Ale w naszym przypadku to było jak co najmniej kilka wieków.
Wierzysz w przeznaczenie, hyung? Bo dla mnie, nasze pierwsze spotkanie było jak... olśnienie. Rozwiązanie niezwykle skomplikowanego problemu matematycznego. Właściwie od początku naszej znajomości nigdy nie byliśmy z dala od siebie przez tak długi czas. Inni by się z nas śmiali... pięć dni to nie wieczność? Może i nie. Ale w naszym przypadku to było jak co najmniej kilka wieków.
Nie wiem ile tak
staliśmy bez ruchu, wtuleni w siebie, nie mogąc odsunąć się
nawet na milimetr. Może minutę? Może dziesięć? W końcu delikatnie
podniosłem głowę, chcąc spojrzeć w jego oczy.
Płakał? Miał
wilgotne oczy, ale się uśmiechał.
- Taemin... -
usłyszałem jego nieco drżący, ale głęboki głos. - Ja... - I
zawiesił wzrok na mnie, jakby szukając odpowiednich słów. Problem
w tym, że takie najprawdopodobniej nie istniały. Zanim nawet
zdążyłem się zastanowić co starszy chce wyrazić, poczułem
wilgotne wargi na swoich ustach. Automatycznie zamknąłem oczy,
jednak wtedy dotyk zniknął. Uniosłem głowę zdziwiony,
napotykając jedynie ciepłe spojrzenie chłopaka.
- Twoja ciocia,
Minnie. Nie będzie się martwić? - Ujął mnie za rękę i
pociągnął w stronę przycumowanej łódki. Speszyłem się nieco
swoim wybuchem czułości, więc zaśmiałem się nerwowo, chcąc
ukryć zakłopotanie. Mimo wszystko nie byliśmy razem długo, i
miałem nieraz takiego rodzaju opory.
- Tak, właśnie
miałem to przed chwilą powiedzieć, że powinniśmy już
przepłynąć... popłynąć... w sensie że... wrócić... no. - W
momencie kiedy na jednym wydechu wypowiedziałem te słowa już
przekląłem się w myślach. W odpowiedzi poczułem jedynie
mocniejsze uściśnięcie mojej dłoni.
Odcumowaliśmy i
chwilę później już sunęliśmy przez delikatnie pomarszczoną
taflę wody, odbijającą ostatnie promienie słońca. Usiadłszy na
wyłożonym kocami dnie łodzi o mało zrozumiałej nazwie „Little
death”, patrzyłem z zafascynowaniem na pracę mięśni Minho
podczas wiosłowania. Żyły na nadgarstkach delikatnie się
uwydatniły a muskuły na przemian napinały i rozluźniały. Może
jezioro nie było wąskie, ale pomyślałem, że z jego siłą była
szansa na dopłynięcie na drugi brzeg jakieś trzy razy szybciej niż
ja wcześniej. Oparłem głowę o burtę, upajając się szczęściem,
którego nic w tym momencie nie było w stanie zakłócić. Zwykle
nie zwracałem uwagi na takie rzeczy, ale teraz czerpałem
niesamowitą przyjemność z patrzenia jak słońce, zachodząc,
rozlewa się czerwienią po horyzoncie niczym lawa, tworząc
niemożliwe do odtworzenia wzory, słuchając cichego szumu wiatru i
miarowego uderzania wioseł o wodę. Latały jakieś ptaki, nie
miałem pojęcia jakie, nigdy mnie to nie interesowało, ale
obserwowałem ich niestrudzony lot nie zerkając nawet na Choi. Bo
wiedziałem że jest. Czułem. Całym sobą, i nic więcej nie było
mi potrzeba.
- Tęskniłem -
powiedziałem trochę sam do siebie, zanurzając dłoń w ciepłej
wodzie.
- Wiem - usłyszałem
w odpowiedzi. - Wiem kochanie, ja też tęskniłem. Bardzo -
podkreślił ostatnie słowo a ja wręcz czułem jak patrzy na mnie
uważnie.
Płynęliśmy dalej w ciszy, aż słońce zaszło całkowicie. Uśmiechnąłem się, a w mojej głowie powstał plan, którego nie omieszkałem natychmiast zrealizować. Nabrałem wody z jeziora i ochlapałem chłopaka.
Płynęliśmy dalej w ciszy, aż słońce zaszło całkowicie. Uśmiechnąłem się, a w mojej głowie powstał plan, którego nie omieszkałem natychmiast zrealizować. Nabrałem wody z jeziora i ochlapałem chłopaka.
- Yaaaah! No jak
śmiesz, ja tu ciężko pracuję a ty mnie tak traktujesz! Pożałujesz
tego! - W tej chwili poczułem na sobie wodę którą prysnął na
mnie wiosłem Minho. Natychmiast stanąłem na równe nogi, chcąc
ochlapać go jeszcze bardziej, ale zobaczyłem na wodzie kręgi od kropel wody.
Zatrzymałem się w pół kroku patrząc na niebo, które
rzeczywiście od pewnego czasu było osnute chmurami, ale nie
spodziewałem się deszczu. Z każdą sekundą spadało na nas coraz
więcej wody sprawiając, że ubrania które mieliśmy na sobie –
dość cienkie, ze względu na wysoką temperaturę, niemal od razu
przemokły. Nasze oczy się spotkały, tylko mój wzrok był nieco
skonfundowany, a wzrok Choi rozbawiony i z kryjącą się intrygą.
- Aish! -zakląłem.
- Musiało zacząć padać...
Oczekiwałem że
Minho przyspieszy tempo wiosłowania, ale zrobił coś zgoła innego.
Wyjął wiosła z wody i ułożył je wzdłuż burty.
- Co robisz? -
zapytałem zdziwiony, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Sięgnął po
kotwicę i nieco chaotycznie, jakby się gdzieś spieszył,
zaknagował ją i zarzucił. Nie odezwałem się słowem, tylko
spoglądałem jak metalowy przedmiot znika w odmętach teraz już nie
oświetlonej słońcem wody, ciekawy dalszego przebiegu wypadków. Było ciemno, teraz jedynie słabo widoczny zza
deszczowych chmur księżyc oraz lampy zapalone we wsi na brzegu
dawały jako takie światło sprawiające że mogliśmy się
dostrzec. Byłem pewien że Choi coś knuje, zaraz miałem się
dowiedzieć co.
Strugi ciepłego
deszczu spływały mi po twarzy, a koszulka z krótkim rękawem i
krótkie spodnie nadawały się do wyciskania. Wiatr nieco zwiększył
swoją siłę i „Little death” zaczęła się lekko kołysać.
Usiadłem na burcie obserwując jak brunet podchodzi do mnie szybkim
krokiem. Atmosfera stała się nagle napięta, szczególnie że miał
poważną minę.
- Taemin-ah...
Chcesz...? U twojej cioci nie będziemy mogli...
Nagle wszystko
stało się jasne. Na moją twarz mimowolnie wpłynął uśmiech.
Przebiegły drań, tak zwodzić swojego chłopaka... On to zaplanował!
Chociaż, szczerze mówiąc, nie miałem nic przeciwko, wręcz
odwrotnie... Minho kucnął obok mnie i złapał moją twarz w dłonie
patrząc się na mnie tym swoim wzrokiem, po którym widać było co
ma na myśli. Złapałem jego ręce i przygryzłem wargę.
- Jeszcze się
pytasz, cholernie seksowny, pociągający idioto - wyszeptałem.
Niezwykle podniecała mnie wizja kochania się na łodzi, w deszczu. Za każdym razem robiliśmy to na łóżku, albo przynajmniej na kanapie i oczywiście było idealnie, ale taka odmiana to zawsze coś... nowego. Zainspirowany obrazami które powstały w moim umyśle, w jednej chwili pchnąłem go na mokre koce i usiadłem mu na biodrach. Był trochę zaskoczony, ale nie wyglądał na niezadowolonego. Z przewrotnym uśmiechem zbliżyłem swoją twarz do jego, jednak na razie nic nie robiąc. Chciałem najpierw rozpalić go tak, żeby już nie mógł się powstrzymać, nawet jeśli moja dominacja nie mogła trwać długo. Odgarnąłem mokre włosy z twarzy patrząc mu intensywnie w ciemne tęczówki. Lubieżnie oblizałem wargi, pochylając się jeszcze bardziej, i zamarłem. Byłem ciekaw jak długo wytrzyma, pomijając już że ja nie wytrzymywałem. Widziałem jak się zapowietrza podpierając z tyłu dłońmi i bezwiednie przybliżając do mnie. Dobrze było widzieć go takiego omamionego mną, kiedy zwykle to ja byłem tym uwodzonym, czułem się w pewnym sensie panem sytuacji, przyćmiewając mu zmysły nawet kiedy zaledwie siedziałem na jego kolanach, patrząc mu się w oczy. Sam swoją drogą czułem się jak pijany przez jego bliskość.
Niezwykle podniecała mnie wizja kochania się na łodzi, w deszczu. Za każdym razem robiliśmy to na łóżku, albo przynajmniej na kanapie i oczywiście było idealnie, ale taka odmiana to zawsze coś... nowego. Zainspirowany obrazami które powstały w moim umyśle, w jednej chwili pchnąłem go na mokre koce i usiadłem mu na biodrach. Był trochę zaskoczony, ale nie wyglądał na niezadowolonego. Z przewrotnym uśmiechem zbliżyłem swoją twarz do jego, jednak na razie nic nie robiąc. Chciałem najpierw rozpalić go tak, żeby już nie mógł się powstrzymać, nawet jeśli moja dominacja nie mogła trwać długo. Odgarnąłem mokre włosy z twarzy patrząc mu intensywnie w ciemne tęczówki. Lubieżnie oblizałem wargi, pochylając się jeszcze bardziej, i zamarłem. Byłem ciekaw jak długo wytrzyma, pomijając już że ja nie wytrzymywałem. Widziałem jak się zapowietrza podpierając z tyłu dłońmi i bezwiednie przybliżając do mnie. Dobrze było widzieć go takiego omamionego mną, kiedy zwykle to ja byłem tym uwodzonym, czułem się w pewnym sensie panem sytuacji, przyćmiewając mu zmysły nawet kiedy zaledwie siedziałem na jego kolanach, patrząc mu się w oczy. Sam swoją drogą czułem się jak pijany przez jego bliskość.
Nasze usta
zetknęły się niezwykle nieśmiało jak na tego rodzaju scenę,
początkowo jedynie się muskając. Zamknąłem oczy, a przez myśl
mi przeszło że nie wiem jak ja żyłem całe 18 lat bez niego,
bez takich sytuacji jak ta, bez tych ciepłych warg i bez ciała
wręcz agresywnie przypierającego mnie do dna kołyszącej się
łódki. Tak właśnie moja dominacja poszła się jebać... bez
skojarzeń. Nawet tego nie zauważyłam jak odwrócił role, to było
taki naturalne i swobodne, cała niezręczność jaka wcześniej się
pojawiała wyskoczyła za burtę i utonęła w ciemnych falach,
zostawiając nas samych, błądzących dłońmi po swoich ciałach
jakby od tego zależało nasze życie. Deszcz zdawał się być
niesamowicie gorący, nawilżał moje spierzchnięte usta kiedy
odchyliłem głowę do tyłu i bezwstydnie dawałem się całować po
karku. Oddychać chyba przestałem, albo przeciwnie, oddychałem
dziesięciokrotnie szybciej, nie wiem. Stałem się całkowicie
bierny, bo ciało drżące z podniecenia odmawiało mi posłuszeństwa,
jedynie z siłą oddawałem pocałunki, czując jak się roztapiam. A
przecież jeszcze do niczego nie doszło. Leżałem w ciemności na
mokrych kocach, obmywany przez ulewę, podczas gdy dłonie Choi
przesuwały się po lepiącej się koszulce i spodniach, sam jedynie
przytrzymywałem go jakby błagalnie, nie pozwalając mu się odsunąć
choćby na centymetr. To wszystko dobrze opisywało jedno słowo –
OBŁĘD. Normalne życie się tu kończyło, dalej byliśmy tylko my
i nic wokół. Nie mogłem powstrzymać drżenia całego ciała, i
bynajmniej nie było to drżenie z zimna. Trząsłem się z emocji,
nie hamując jęku, który wydałem gdy Minho włożył ręce pod
koszulkę, aby zbadać moje plecy.
- Jesteś chory?
- Nie... dlaczego?
- powiedziałem nie pojmując.
- Jesteś
rozpalony.
- Zgadnij przez
kogo - rzuciłem wykorzystując moment przerwy aby zdjąć koszulkę
chłopaka. Dość mocno zagryzłem wargę błądząc dłonią po jego
wyrzeźbionym brzuchu. Brunet był perfekcyjny. Szczupły, niemalże
chudy, ale idealnie umięśniony. Jestem największym szczęściarzem
na świecie, bo jedynym, który może go takiego widzieć. Wszystkie
mięśnie napinały się pod moją ręką, a deszcz spływał wzdłuż
nich zaznaczając dwie ukośne linie prowadzące pod materiał
spodni. Zacząłem przesuwać palcem po jednym z rowków, zatrzymując
się na linii bokserek i nie robiąc nic dalej. Już nawet nie
chciałem się droczyć, przeciwnie, ręka mi się trzęsła i nie
mogłem przełknąć śliny. Chciałem go popędzić, powiedzieć
żeby coś zrobił bo ja dłużej nie wytrzymam, a jednocześnie
celebrowałem chwilę starając się skupić na uczuciach. Kiedy już
zdesperowany chciałem krzyknąć „weź mnie!” albo jakiś inny,
równie żałosny tekst, umarłem. Nie wiedziałem nawet co się dzieje, w
jednej chwili zaczęło spływać na mnie tak wiele bodźców, że nie
miałem pojęcia na czym się skupić – czy na ustach, które
łapczywie mnie całowały, czy na ciele które przypierało mnie do
mokrych koców, czy na ręce, która przez krótkie spodenki masowała
moje krocze. Najgorsze było to, że nawet nie mogłem jęczeć, bo w
przerwach między pocałunkami brałem płytkie i gwałtowne oddechy,
żeby nie stracić przytomności. To była kwestia kilku sekund, jak
zrobiłem się całkowicie twardy. Nie wiem jak zdołałem się
podnieść, żeby Minho mógł zdjąć ze mnie mokrą bluzkę, bo nie
kontrolowałem swoich mięśni. To, jak zsuwał ze mnie resztę
garderoby chyba mi umknęło przez nawał wszystkiego, bo następną
rzeczą jaką poczułem był przeszywający impuls, kiedy dotknął
mnie już bez dzielącej bariery materiału. Usłyszałem zagłuszone
stęknięcie, a może to byłem ja, nie wiem. Dalsze kompromitujące
odgłosy tłumiłem w usta Choi, starając się skupić na naszych
ustach i językach, a nie na jego ręce, która sprawnie odbierała
mi zdolność myślenia.
- Yhhhhhhhhh!
...Minho! - krzyknąłem odwracając głowę.
- Coś nie tak? -
zapytał z lubieżnym uśmiechem, zaprzestając ruchów.
- Nie... to... przestań bo... dojdę - wydukałem, rumieniąc się wściekle, odsuwając go od siebie
nieco. Po krótkim odetchnięciu podniosłem się i drżącą dłonią
sięgnąłem do rozporka bruneta. Obraz mi się zamazywał, a
wszystko kiwało przez fale, jednak po chwili siłowania guzik
odskoczył i rozsunąłem zamek. Chłopak już sam zdjął jeansy i
rzuciwszy je na bok, chciał powrócić do moich warg, ale w
ostatniej chwili go zatrzymałem. Spojrzał się na mnie z lekkim
zdziwieniem.
- Daj mi...
spróbować... go. - Nie wiedziałem, że mówiąc to będę taki
zawstydzony. Nie wiem, czy Minho był tak zszokowany, ale nawet nic
nie powiedział.
Już dawno
chciałem zobaczyć jak to jest. Znałem teorię, no ale liczy się
praktyka, prawda? Złapałem go i otoczyłem ustami, drażniąc językiem. Reakcję w postaci niskiego,
chrapliwego westchnięcia usłyszałem natychmiast, to mnie
rozochociło jeszcze bardziej. Wziąłem go w gardło, starając się
zmieścić jak najwięcej, jednak członek Minho był duży,
zdecydowanie duży. Na tyle na ile byłem w stanie zacząłem poruszać
głową, zasysając się przy okazji. Jeszcze nigdy nie słyszałem
takiego głosu chłopaka.
- Uhhhhhhh,
Minnie... Tae... Tae...
Po chwili
zaprzestałem, przejeżdżając na koniec językiem po całej
długości.
- Hyung... ja
chcę... już. - Sam ułożyłem się na kocach.
- Wiesz Taeminnie?
- spytał schylając się i delikatnie całując.
- Hmmm...?
- Masz wielkie
szczęście, że jako kremu do rąk używam wazeliny i zawsze mam
przy sobie...
W tej chwili
miałem okropną ochotę się roześmiać albo zapaść pod ziemię. Niezręczność wynurzyła się z wody, machając do mnie wściekle, ale zaraz później poczułem dotyk, a ta znów zniknęła w odmętach. Choi zaczął sprawnie mnie przygotowywać, a ja
zagryzałem kostkę palca. Uhhh, całe pięć dni, a zdałem sobie
sprawę że byłem absolutnie niedopieszczony, bez możliwości
wyładowania – odkąd byłem z Minho masturbacja nie sprawiała mi
najmniejszej satysfakcji.
- Już. - Nawet nie
wiem, kiedy to powiedziałem, to wypłynęło samo, naturalnie, jak
wszystko między nami.
Po chwili już
płynnie się we mnie wsunął. Nigdy nie miałem pojęcia, skąd się
biorą miejskie legendy o przeraźliwym bólu, łzach, krwi i
cierpieniu – chyba tylko na sucho i bez przygotowania. Ale to
raczej dla żadnej ze stron nie byłoby przyjemne...
To co czułem to
było raczej dziwne, perwersyjne, ale niesamowite jednocześnie
uczucie wypełnienia. Choi nie czekał na nic z mojej strony,
od razu zaczął się poruszać.
Przy
akompaniamencie deszczu, w rytm fal poruszających łódką Minho
mnie najzwyczajniej w świecie brał, z całej siły, jako
swojego, wchodząc głęboko, a ja mogłem tylko jęczeć, kiedy
zabijało mnie uderzenie jedno po drugim, nawet nie zdążałem
krzyknąć od jednego kiedy spływało następne, ręce zaciskałem
na mokrym kocu, nie zamykając nawet ust, pozwalając wpadać gęstym
kroplom deszczu.
- Hhh... Yhhhh...
Hhhhh...hyung! Aaaaaaaaaaaah! HYUNG!
I mimo że
wydawało mi się że to już koniec, że już dłużej nie
wytrzymam, to przyjmowałem w siebie pchnięcia dalej, samemu
wypychając biodra i dostosowując się do rytmu. Wyciągnąłem
ręce, chciałem go blisko. Otoczyłem go ramionami i mimowolnie
wbijałem paznokcie w jego skórę, wydając chyba całą gamę
odgłosów jakie byłem w stanie. Minho jedynie dyszał mi w usta,
nie przestając poruszać się metodycznie i mocno.
Wtedy włożył
między nas rękę i zaczął mnie stymulować; to było za wiele,
zastanawiałem się czy przed oczami mam czarno czy biało, czy może
tęczowo, albo nawet nie zastanawiałem się, bo mój umysł
przepadł jakieś dziesięć pchnięć temu.
I wtedy właśnie
rozpadłem się, na tysiąc, nie, milion kawałeczków, czując
jak Choi rozlewa się we mnie, chyba krzyknąłem, nie, na pewno
krzyknąłem, gwałtownie wyginając się w łuk i spadając,
chyba jakoś do piekła, ale to by się nie zgadzało, bo czułem
się jak co najmniej w pieprzonym niebie. Chyba powrót na ziemię
trochę mi zajął, bo kiedy odzyskałem jako taką świadomość
byłem okrywany suchym kocem, który chyba ostał się w schowku.
- Tak cholernie...
cię... kocham - wymówiłem, ciągle ciężko łapiąc oddech.
- Ja też,
kochanie, ja też cię kocham.
I już później,
kiedy w końcu płynęliśmy a deszcz prawie ustał, znów zanurzając
rękę za burtą, pomyślałem że nazwa łódki jest niezwykle
trafna. „Little death”. Mała śmierć. Właśnie tego
doświadczyłem, trafiając naraz do nieba i do piekła. Razem z
człowiekiem, który jest dla mnie wszystkim.