środa, 19 listopada 2014

Little death



          Jest i obiecany shot! Wiem, że może nie jest to arcydzieło, ale to pierwszy fanfik którego udostępniam. Byłabym bardzo wdzięczna za wszelkie opinie i konstruktywną krytykę.
          Co do rozdziałowca, o jakim wspominałam, nie wiem kiedy się tu pojawi, ponieważ toczę zażarte targi z weną, a to, co na razie mam napisane czeka na sprawdzenie. Mam nadzieję że w przyszłym tygodniu wstawię zapowiedź, ale nic nie obiecuję (szczególnie że przyszły tydzień mam dość zajęty z uwagi na próbne matury i koncert NU'EST).
          Zostawiam was więc z tym małym czymś, mam nadzieję że komuś się spodoba~


_______________________

typ: one shot
gatunek: smut
paring: 2min
rating: R



          Przycumowałem niewielką łódkę do pomostu i zgrabnie zeskoczyłem na deski, widząc z daleka idącą w moją stronę postać. Przymrużyłem oczy, bo wieczorne słońce mocno raziło. Przybysz na tle rdzawego zachodu zdawał się jedynie czarną plamą, ale nie miałem wątpliwości kogo widzę. Odgarnąłem opadające na twarz karmelowe kosmyki i jedynie patrzyłem jak brunet kieruje się w moją stronę z uśmiechem. Stałem i czekałem, choć czułem że jeszcze jedna minuta z dala od niego a z pewnością umrę, zapadnę się i przestanę istnieć. Bo jest moim powietrzem. On nawet nie jest osobą konieczną mi do życia. On jest moim życiem.
          Gdy poczułem odejmujące mnie ciepłe ramiona zadrżałem z przejęcia. Mimo że to tylko tydzień, ba, nawet nie, zaledwie pięć dni z dala od siebie, dla mnie to było jak cała wieczność. Jakbym był pod wodą i musiał z trudem powstrzymywać oddech, aby nie zginąć. Opuściłem głowę, chwilowo nie radząc sobie z tym wszystkim co czułem w tamtym momencie, ogrom ULGI mnie wręcz przytłoczył, aż zakręciło mi się w głowie.
          - Choi Minho - wyszeptałem jedynie. To była sekunda, jak niemal z błaganiem otoczyłem go rękami i przylgnąłem do niego całym ciałem, chowając głowę w jego koszuli i gwałtownie wciągając jego zapach. Znów zachwiałem się na nogach od nadmiaru... jak to się nazywa? szczęścia? Nie. To zdecydowanie zbyt słabe słowo żeby opisać ogrom targających mną emocji. To było jak ulewa po wielomiesięcznej suszy, jak pierwszy promień słońca po nocy polarnej. Nie byłem sobie tylko w stanie wyobrazić dłuższej rozłąki. Ale... przecież nigdy taka nie będzie konieczna? Zawsze razem, tak jak obiecałeś, prawda? Tak jak od początku naszej drogi? 
          Wierzysz w przeznaczenie, hyung? Bo dla mnie, nasze pierwsze spotkanie było jak... olśnienie. Rozwiązanie niezwykle skomplikowanego problemu matematycznego. Właściwie od początku naszej znajomości nigdy nie byliśmy z dala od siebie przez tak długi czas. Inni by się z nas śmiali... pięć dni to nie wieczność? Może i nie. Ale w naszym przypadku to było jak co najmniej kilka wieków.
          Nie wiem ile tak staliśmy bez ruchu, wtuleni w siebie, nie mogąc odsunąć się nawet na milimetr. Może minutę? Może dziesięć? W końcu delikatnie podniosłem głowę, chcąc spojrzeć w jego oczy.
          Płakał? Miał wilgotne oczy, ale się uśmiechał.
          - Taemin... - usłyszałem jego nieco drżący, ale głęboki głos. - Ja... - I zawiesił wzrok na mnie, jakby szukając odpowiednich słów. Problem w tym, że takie najprawdopodobniej nie istniały. Zanim nawet zdążyłem się zastanowić co starszy chce wyrazić, poczułem wilgotne wargi na swoich ustach. Automatycznie zamknąłem oczy, jednak wtedy dotyk zniknął. Uniosłem głowę zdziwiony, napotykając jedynie ciepłe spojrzenie chłopaka.
          - Twoja ciocia, Minnie. Nie będzie się martwić? - Ujął mnie za rękę i pociągnął w stronę przycumowanej łódki. Speszyłem się nieco swoim wybuchem czułości, więc zaśmiałem się nerwowo, chcąc ukryć zakłopotanie. Mimo wszystko nie byliśmy razem długo, i miałem nieraz takiego rodzaju opory.
          - Tak, właśnie miałem to przed chwilą powiedzieć, że powinniśmy już przepłynąć... popłynąć... w sensie że... wrócić... no. - W momencie kiedy na jednym wydechu wypowiedziałem te słowa już przekląłem się w myślach. W odpowiedzi poczułem jedynie mocniejsze uściśnięcie mojej dłoni.
          Odcumowaliśmy i chwilę później już sunęliśmy przez delikatnie pomarszczoną taflę wody, odbijającą ostatnie promienie słońca. Usiadłszy na wyłożonym kocami dnie łodzi o mało zrozumiałej nazwie „Little death”, patrzyłem z zafascynowaniem na pracę mięśni Minho podczas wiosłowania. Żyły na nadgarstkach delikatnie się uwydatniły a muskuły na przemian napinały i rozluźniały. Może jezioro nie było wąskie, ale pomyślałem, że z jego siłą była szansa na dopłynięcie na drugi brzeg jakieś trzy razy szybciej niż ja wcześniej. Oparłem głowę o burtę, upajając się szczęściem, którego nic w tym momencie nie było w stanie zakłócić. Zwykle nie zwracałem uwagi na takie rzeczy, ale teraz czerpałem niesamowitą przyjemność z patrzenia jak słońce, zachodząc, rozlewa się czerwienią po horyzoncie niczym lawa, tworząc niemożliwe do odtworzenia wzory, słuchając cichego szumu wiatru i miarowego uderzania wioseł o wodę. Latały jakieś ptaki, nie miałem pojęcia jakie, nigdy mnie to nie interesowało, ale obserwowałem ich niestrudzony lot nie zerkając nawet na Choi. Bo wiedziałem że jest. Czułem. Całym sobą, i nic więcej nie było mi potrzeba.
          - Tęskniłem - powiedziałem trochę sam do siebie, zanurzając dłoń w ciepłej wodzie.
          - Wiem - usłyszałem w odpowiedzi. - Wiem kochanie, ja też tęskniłem. Bardzo - podkreślił ostatnie słowo a ja wręcz czułem jak patrzy na mnie uważnie.
          Płynęliśmy dalej w ciszy, aż słońce zaszło całkowicie. Uśmiechnąłem się, a w mojej głowie powstał plan, którego nie omieszkałem natychmiast zrealizować. Nabrałem wody z jeziora i ochlapałem chłopaka.
          - Yaaaah! No jak śmiesz, ja tu ciężko pracuję a ty mnie tak traktujesz! Pożałujesz tego! - W tej chwili poczułem na sobie wodę którą prysnął na mnie wiosłem Minho. Natychmiast stanąłem na równe nogi, chcąc ochlapać go jeszcze bardziej, ale zobaczyłem na wodzie kręgi od kropel wody. Zatrzymałem się w pół kroku patrząc na niebo, które rzeczywiście od pewnego czasu było osnute chmurami, ale nie spodziewałem się deszczu. Z każdą sekundą spadało na nas coraz więcej wody sprawiając, że ubrania które mieliśmy na sobie – dość cienkie, ze względu na wysoką temperaturę, niemal od razu przemokły. Nasze oczy się spotkały, tylko mój wzrok był nieco skonfundowany, a wzrok Choi rozbawiony i z kryjącą się intrygą.
          - Aish! -zakląłem. - Musiało zacząć padać...
          Oczekiwałem że Minho przyspieszy tempo wiosłowania, ale zrobił coś zgoła innego. Wyjął wiosła z wody i ułożył je wzdłuż burty.
          - Co robisz? - zapytałem zdziwiony, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Sięgnął po kotwicę i nieco chaotycznie, jakby się gdzieś spieszył, zaknagował ją i zarzucił. Nie odezwałem się słowem, tylko spoglądałem jak metalowy przedmiot znika w odmętach teraz już nie oświetlonej słońcem wody, ciekawy dalszego przebiegu wypadków. Było ciemno, teraz jedynie słabo widoczny zza deszczowych chmur księżyc oraz lampy zapalone we wsi na brzegu dawały jako takie światło sprawiające że mogliśmy się dostrzec. Byłem pewien że Choi coś knuje, zaraz miałem się dowiedzieć co.
          Strugi ciepłego deszczu spływały mi po twarzy, a koszulka z krótkim rękawem i krótkie spodnie nadawały się do wyciskania. Wiatr nieco zwiększył swoją siłę i „Little death” zaczęła się lekko kołysać. Usiadłem na burcie obserwując jak brunet podchodzi do mnie szybkim krokiem. Atmosfera stała się nagle napięta, szczególnie że miał poważną minę.
          - Taemin-ah... Chcesz...? U twojej cioci nie będziemy mogli...
  Nagle wszystko stało się jasne. Na moją twarz mimowolnie wpłynął uśmiech. Przebiegły drań, tak zwodzić swojego chłopaka... On to zaplanował! Chociaż, szczerze mówiąc, nie miałem nic przeciwko, wręcz odwrotnie... Minho kucnął obok mnie i złapał moją twarz w dłonie patrząc się na mnie tym swoim wzrokiem, po którym widać było co ma na myśli. Złapałem jego ręce i przygryzłem wargę.
          - Jeszcze się pytasz, cholernie seksowny, pociągający idioto - wyszeptałem.
          Niezwykle podniecała mnie wizja kochania się na łodzi, w deszczu. Za każdym razem robiliśmy to na łóżku, albo przynajmniej na kanapie i oczywiście było idealnie, ale taka odmiana to zawsze coś... nowego. Zainspirowany obrazami które powstały w moim umyśle, w jednej chwili pchnąłem go na mokre koce i usiadłem mu na biodrach. Był trochę zaskoczony, ale nie wyglądał na niezadowolonego. Z przewrotnym uśmiechem zbliżyłem swoją twarz do jego, jednak na razie nic nie robiąc. Chciałem najpierw rozpalić go tak, żeby już nie mógł się powstrzymać, nawet jeśli moja dominacja nie mogła trwać długo.  Odgarnąłem mokre włosy z twarzy patrząc mu intensywnie w ciemne tęczówki. Lubieżnie oblizałem wargi, pochylając się jeszcze bardziej, i zamarłem. Byłem ciekaw jak długo wytrzyma, pomijając już że ja nie wytrzymywałem. Widziałem jak się zapowietrza podpierając z tyłu dłońmi i bezwiednie przybliżając do mnie. Dobrze było widzieć go takiego omamionego mną, kiedy zwykle to ja byłem tym uwodzonym, czułem się w pewnym sensie panem sytuacji, przyćmiewając mu zmysły nawet kiedy zaledwie siedziałem na jego kolanach, patrząc mu się w oczy. Sam swoją drogą czułem się jak pijany przez jego bliskość.
           Nasze usta zetknęły się niezwykle nieśmiało jak na tego rodzaju scenę, początkowo jedynie się muskając. Zamknąłem oczy, a przez myśl mi przeszło że nie wiem jak ja żyłem całe 18 lat bez niego, bez takich sytuacji jak ta, bez tych ciepłych warg i bez ciała wręcz agresywnie przypierającego mnie do dna kołyszącej się łódki. Tak właśnie moja dominacja poszła się jebać... bez skojarzeń. Nawet tego nie zauważyłam jak odwrócił role, to było taki naturalne i swobodne, cała niezręczność jaka wcześniej się pojawiała wyskoczyła za burtę i utonęła w ciemnych falach, zostawiając nas samych, błądzących dłońmi po swoich ciałach jakby od tego zależało nasze życie. Deszcz zdawał się być niesamowicie gorący, nawilżał moje spierzchnięte usta kiedy odchyliłem głowę do tyłu i bezwstydnie dawałem się całować po karku. Oddychać chyba przestałem, albo przeciwnie, oddychałem dziesięciokrotnie szybciej, nie wiem.  Stałem się całkowicie bierny, bo ciało drżące z podniecenia odmawiało mi posłuszeństwa, jedynie z siłą oddawałem pocałunki, czując jak się roztapiam. A przecież jeszcze do niczego nie doszło. Leżałem w ciemności na mokrych kocach, obmywany przez ulewę, podczas gdy dłonie Choi przesuwały się po lepiącej się koszulce i spodniach, sam jedynie przytrzymywałem go jakby błagalnie, nie pozwalając mu się odsunąć choćby na centymetr. To wszystko dobrze opisywało jedno słowo – OBŁĘD. Normalne życie się tu kończyło, dalej byliśmy tylko my i nic wokół. Nie mogłem powstrzymać drżenia całego ciała, i bynajmniej nie było to drżenie z zimna. Trząsłem się z emocji, nie hamując jęku, który wydałem gdy Minho włożył ręce pod koszulkę, aby zbadać moje plecy.
          - Jesteś chory?
          - Nie... dlaczego? - powiedziałem nie pojmując.
          - Jesteś rozpalony.
          - Zgadnij przez kogo - rzuciłem wykorzystując moment przerwy aby zdjąć koszulkę chłopaka. Dość mocno zagryzłem wargę błądząc dłonią po jego wyrzeźbionym brzuchu. Brunet był perfekcyjny. Szczupły, niemalże chudy, ale idealnie umięśniony. Jestem największym szczęściarzem na świecie, bo jedynym, który może go takiego widzieć. Wszystkie mięśnie napinały się pod moją ręką, a deszcz spływał wzdłuż nich zaznaczając dwie ukośne linie prowadzące pod materiał spodni. Zacząłem przesuwać palcem po jednym z rowków, zatrzymując się na linii bokserek i nie robiąc nic dalej. Już nawet nie chciałem się droczyć, przeciwnie, ręka mi się trzęsła i nie mogłem przełknąć śliny. Chciałem go popędzić, powiedzieć żeby coś zrobił bo ja dłużej nie wytrzymam, a jednocześnie celebrowałem chwilę starając się skupić na uczuciach. Kiedy już zdesperowany chciałem krzyknąć „weź mnie!” albo jakiś inny, równie żałosny tekst, umarłem. Nie wiedziałem nawet co się dzieje, w jednej chwili zaczęło spływać na mnie tak wiele bodźców, że nie miałem pojęcia na czym się skupić – czy na ustach, które łapczywie mnie całowały, czy na ciele które przypierało mnie do mokrych koców, czy na ręce, która przez krótkie spodenki masowała moje krocze. Najgorsze było to, że nawet nie mogłem jęczeć, bo w przerwach między pocałunkami brałem płytkie i gwałtowne oddechy, żeby nie stracić przytomności. To była kwestia kilku sekund, jak zrobiłem się całkowicie twardy. Nie wiem jak zdołałem się podnieść, żeby Minho mógł zdjąć ze mnie mokrą bluzkę, bo nie kontrolowałem swoich mięśni. To, jak zsuwał ze mnie resztę garderoby chyba mi umknęło przez nawał wszystkiego, bo następną rzeczą jaką poczułem był przeszywający impuls, kiedy dotknął mnie już bez dzielącej bariery materiału. Usłyszałem zagłuszone stęknięcie, a może to byłem ja, nie wiem. Dalsze kompromitujące odgłosy tłumiłem w usta Choi, starając się skupić na naszych ustach i językach, a nie na jego ręce, która sprawnie odbierała mi zdolność myślenia.
          - Yhhhhhhhhh! ...Minho! - krzyknąłem odwracając głowę.
          - Coś nie tak? - zapytał z lubieżnym uśmiechem, zaprzestając ruchów.
          - Nie... to... przestań bo... dojdę - wydukałem, rumieniąc się wściekle, odsuwając go od siebie nieco. Po krótkim odetchnięciu podniosłem się i drżącą dłonią sięgnąłem do rozporka bruneta. Obraz mi się zamazywał, a wszystko kiwało przez fale, jednak po chwili siłowania guzik odskoczył i rozsunąłem zamek. Chłopak już sam zdjął jeansy i rzuciwszy je na bok, chciał powrócić do moich warg, ale w ostatniej chwili go zatrzymałem. Spojrzał się na mnie z lekkim zdziwieniem.
          - Daj mi... spróbować... go. - Nie wiedziałem, że mówiąc to będę taki zawstydzony. Nie wiem, czy Minho był tak zszokowany, ale nawet nic nie powiedział.
           Już dawno chciałem zobaczyć jak to jest. Znałem teorię, no ale liczy się praktyka, prawda? Złapałem go i otoczyłem ustami, drażniąc językiem. Reakcję w postaci niskiego, chrapliwego westchnięcia usłyszałem natychmiast, to mnie rozochociło jeszcze bardziej. Wziąłem go w gardło, starając się zmieścić jak najwięcej, jednak członek Minho był duży, zdecydowanie duży. Na tyle na ile byłem w stanie zacząłem poruszać głową, zasysając się przy okazji. Jeszcze nigdy nie słyszałem takiego głosu chłopaka.
          - Uhhhhhhh, Minnie... Tae... Tae...
Po chwili zaprzestałem, przejeżdżając na koniec językiem po całej długości.
          - Hyung... ja chcę... już. - Sam ułożyłem się na kocach.
          - Wiesz Taeminnie? - spytał schylając się i delikatnie całując.
          - Hmmm...?
          - Masz wielkie szczęście, że jako kremu do rąk używam wazeliny i zawsze mam przy sobie...
          W tej chwili miałem okropną ochotę się roześmiać albo zapaść pod ziemię. Niezręczność wynurzyła się z wody, machając do mnie wściekle, ale zaraz później poczułem dotyk, a ta znów zniknęła w odmętach. Choi zaczął sprawnie mnie przygotowywać, a ja zagryzałem kostkę palca. Uhhh, całe pięć dni, a zdałem sobie sprawę że byłem absolutnie niedopieszczony, bez możliwości wyładowania – odkąd byłem z Minho masturbacja nie sprawiała mi najmniejszej satysfakcji.
          - Już. - Nawet nie wiem, kiedy to powiedziałem, to wypłynęło samo, naturalnie, jak wszystko między nami.
          Po chwili już płynnie się we mnie wsunął. Nigdy nie miałem pojęcia, skąd się biorą miejskie legendy o przeraźliwym bólu, łzach, krwi i cierpieniu – chyba tylko na sucho i bez przygotowania. Ale to raczej dla żadnej ze stron nie byłoby przyjemne...
           To co czułem to było raczej dziwne, perwersyjne, ale niesamowite jednocześnie uczucie wypełnienia. Choi nie czekał na nic z mojej strony, od razu zaczął się poruszać.
           Przy akompaniamencie deszczu, w rytm fal poruszających łódką Minho mnie najzwyczajniej w świecie brał, z całej siły, jako swojego, wchodząc głęboko, a ja mogłem tylko jęczeć, kiedy zabijało mnie uderzenie jedno po drugim, nawet nie zdążałem krzyknąć od jednego kiedy spływało następne, ręce zaciskałem na mokrym kocu, nie zamykając nawet ust, pozwalając wpadać gęstym kroplom deszczu.
          - Hhh... Yhhhh... Hhhhh...hyung! Aaaaaaaaaaaah! HYUNG!
          I mimo że wydawało mi się że to już koniec, że już dłużej nie wytrzymam, to przyjmowałem w siebie pchnięcia dalej, samemu wypychając biodra i dostosowując się do rytmu. Wyciągnąłem ręce, chciałem go blisko. Otoczyłem go ramionami i mimowolnie wbijałem paznokcie w jego skórę, wydając chyba całą gamę odgłosów jakie byłem w stanie. Minho jedynie dyszał mi w usta, nie przestając poruszać się metodycznie i mocno.
          Wtedy włożył między nas rękę i zaczął mnie stymulować; to było za wiele, zastanawiałem się czy przed oczami mam czarno czy biało, czy może tęczowo, albo nawet nie zastanawiałem się, bo mój umysł przepadł jakieś dziesięć pchnięć temu.
          I wtedy właśnie rozpadłem się, na tysiąc, nie, milion kawałeczków, czując jak Choi rozlewa się we mnie, chyba krzyknąłem, nie, na pewno krzyknąłem, gwałtownie wyginając się w łuk i spadając, chyba jakoś do piekła, ale to by się nie zgadzało, bo czułem się jak co najmniej w pieprzonym niebie. Chyba powrót na ziemię trochę mi zajął, bo kiedy odzyskałem jako taką świadomość byłem okrywany suchym kocem, który chyba ostał się w schowku.
          - Tak cholernie... cię... kocham - wymówiłem, ciągle ciężko łapiąc oddech.
          - Ja też, kochanie, ja też cię kocham.
          I już później, kiedy w końcu płynęliśmy a deszcz prawie ustał, znów zanurzając rękę za burtą, pomyślałem że nazwa łódki jest niezwykle trafna. „Little death”. Mała śmierć. Właśnie tego doświadczyłem, trafiając naraz do nieba i do piekła.  Razem z człowiekiem, który jest dla mnie wszystkim.




piątek, 14 listopada 2014

Powitanie


          Serdecznie witam wszystkich!
        Jestem wam ogromnie wdzięczna że w ogóle postanowiliście tu wejść (o ile ktokolwiek). Będą tu publikowane napisane przeze mnie opowiadania yaoi związane z k-popem, głównie z zespołami SHINee i Super Junior. Jeśli pojawi się tu coś innego, najprawdopodobniej będzie to dość rzadko. 
          Podpisywać się będę Ayo, tym pseudonimem się również posługuję w fandomie. Shippuję 2mina (tak, to najważniejsza informacja o mnie). Mam 18 lat, choć utrzymuję że zatrzymałam się na wieku lat 14. Mieszkam we Wrocławiu i niekoniecznie posiadam jakikolwiek talent pisarski - jednak kiedy ludzie nie piszą dla mnie 2minów coś trzeba wymyślić w zamian ;x Jakiekolwiek pytania niezwiązane z fanfiction proszę kierować tutaj - KLIK

          Przede wszystkim w tym miejscu muszę podziękować tym, bez których ten blog z całą pewnością by nie powstał.
언니, Nana, nawet nie tyle że ten blog by nie powstał bez niej - bez niej na pewno nie byłabym tą osobą którą jestem teraz. Nie potrafię nawet dobrze wyrazić mojej wdzięczności...
Krajcer, ukryta siostra bliźniaczka która jako pierwsza sprawiła że włączyłam worda i zaczęłam pisać coś, co miało ujrzeć światło dzienne, a nie zostać zapomniane w jednym ze szkolnych zeszytów.
Aliss, osoba której talent pisarski podziwiam tak, że nie potrafię tego wyrazić w słowach. Zawsze będzie dla mnie kimś w rodzaju mentora, wzoru, a Troubles Maker pozostanie fanfickiem mojego życia.
Jadzia, która mi przypominała, że nawet jak wszystko się wali i jest beznadziejnie, jest jeszcze osoba dla której coś znaczę.
I w końcu Berenika, autorka szablonu tego bloga - dzięki niej mam w ogóle gdzie udostępniać moją, kulawą bo kulawą, twórczość.
Dziękuję wam bardzobardzobardzo.

          Na razie blog jest zupełnie pusty, ale w przyszłym tygodniu pojawi się tutaj one shot którego napisałam już dość dawno, a później wrzucę zapowiedź rozdziałowego ficka którego piszę.
          Na pewno jakiekolwiek opinie i oznaki zainteresowania blogiem sprawią, że będę miała więcej samozaparcia do pisania i wszystko będzie się pojawiać szybciej. Dlatego bardzo proszę wszystkich, którzy będą cokolwiek czytać, niech napiszą to jedno-dwa zdania, to wiele dla mnie znaczy.